Nie ma to, jak obejrzeć od czasu do czasu klasyczny, nakręcony w Technicolorze, stary dobry western. A jeżeli wyreżyserował go jeszcze na dokładkę jeden z klasyków gatunku, Anthony Mann, a główną rolę gra James Stewart, to radość jest podwójna.
Trudno zresztą lokować 'Mściciela z Laramie' wśród stricte klasycznego westernu, w którym główny bohater nie ma praktycznie żadnej skazy, jest szlachetny do bólu (np. Wayne w 'Dyliżansie' czy Henry Fonda w genialnej 'Gwieździe szeryfa'), film ten to raczej typowy dla lat 50. western psychologiczny, coś w stylu 'Nagiej ostrogi', w którym bohater nie jest do końca jednoznaczny.
To zresztą taki trochę kryminał na Dzikim Zachodzie, chociaż twórcy nie do końca wykorzystali cały potencjał tej opowieści, rozwiązując zagadkę przed widzami zbyt wcześnie, jak na mój gust.
Ikoniczny bohater gatunku, samotny mściciel, przybywa do miasteczka na Dzikim Zachodzie, szukając mordercy swego brata. I właśnie zemsta, nienawiść do mordercy, chęć odwetu, determinuje działania naszego mrocznego bohatera. Poza tym to dość sympatyczny gość (w końcu obdarzony fizjonomią Jamesa Stewarta).
Są saloony, ładne kobiety, strzelaniny, Indianie, przepiękne krajobrazy i ten błogi nastrój, który towarzyszy mi za każdym razem, gdy oglądam dobry western.
Jak za starymi westernami nie przepadam, ten film mi się spodobał, nawet bardzo.
Nie jest schematyczny i nie przypomina klasycznych westernów, nie popada w banał.
Tak z wszystkim sie zgodze. Jeszcze dopisze ze fajnie jest prowadzony ten film tak spokojnie. Robie sobie przeglad westernow i wczesniej ogladalem Zaginione.Jest to w miare nowy film piekne zdjecia i muzyka ale przy tzm ponad 50 letnim filmie po prostu pusty. Polecam warto ogladnac Czlowieka z Laramie.