Film daje radę (głównie dzięki zabójczo śmiesznej roli Eddiego Murphego, choć niezły jest też Ed Helms), ale końcówka to kompletny niewypał... już od połowy film zaczyna się psuć, a od momentu kiedy kosmita rozwala ścianę w areszcie, z zaskakującej i momentami rozbrajającej komedii film zmienia się w typową amerykańską bajeczkę dla dzieci z kiczowatym love story i obowiązkowym happy endem... 5/10 tylko dzięki Ediemu.