"Krwawy Romeo" natychmiast przywodzi na myśl filmy noir, ale albo to jest neo-noir, albo po prostu robienie sobie z tego gatunku jaj (nie do końca to wyczułam, chociaż jak dla mnie ten film był raczej czarną, mroczną komedią, niż dramatem czy thrillerem).
Wolę Oldmana takiego, jaki jest w filmach najczęściej - czyli jako nieokiełznane, popieprzone zwierzę, niż taką nieco bezwolną mendę, jak tu, ale to Oldman, kupię go zawsze i w każdej wersji. Gra tu policjanta, który zbłądził, a jego dramat to nie tyle dylematy moralne związane z przejściem na Stronę Złych, ale problemy, jakich sobie przez to narobił. To jest człowiek, który na własne życzenie spieprzył sobie życie i dotarł do miejsca, z którego już nie ma ucieczki. I nawet brak mu odwagi, by strzelić sobie w łeb...
Film jest dziwaczny, ma dość specyficzną atmosferę, która chwilami ociera się wręcz o Lyncha, przynajmniej klimatycznie oraz jeśli chodzi o niektóre postacie (Mona Demarkov - kobieta z protezą ręki jest jak żywcem wyjęta z Davida L. właśnie). Dla ludzi ze specyficznym poczuciem humoru. Duży plus: świetna, chwilami ironicznie komentująca to, co się dzieje na ekranie, muzyka Marka Ishama