nakręcony. Co to za pomysł, żeby kręcić tylko aktorów odbijających w zwolnionych ujęciach piłkę. 50 lat! prędzej Hitch pokazał lepiej pojedynek tenisowy. Ale jedno ten film ratuje: finalna scena, kiedy to zwycięska Billie siada obok samotnego (a dotychczas obleganego) Bobby'ego na ławce w szatni. I siedzą tak sobie w milczeniu. Bo przegrany jest zawsze sam. I nawet jeśli, w tym przypadku, kpił z przeciwnika, to jednak wciąż jest sportowcem. Wyszedł przecież na arenę, gdzie stoczył walkę. I Billie o tym wie, dlatego do niego przychodzi. Wielka scena.