Raz na jakiś czas widziałem zachwyty nad tym filmem, więc postanowiłem go w końcu zobaczyć. I co? A dajcie spokój... Lepszy scenariusz napisałby 10-latek w dużą przerwę. Był sobie eks-zabijaka. Zmarła mu żona, a dzień później porwali mu auto... i zabili psa. Zaraz... psa!? Nie no, przesadzili... odpalamy tryb jednoosobowej armii, wklepujemy AEZAKMI i idziemy mordować! I to by było na tyle... Nic więcej, nic mniej.

Dalej to taśmowe mordowanie mafiozów. Neo nawet nie patrzał gdzie celuje tylko ratatata na oślep. Przed siebie, za siebie i do góry. Na 30 oddanych strzałów 31 trupów. A jak naboje się kończą to przechodzimy do rozwalania ciosami karate. Przeciwnik w grupie? Z nożem? Z gnatem? A co za różnica? To je John Wick!

Właśnie... jedną połowę filmu Wick napieprzał wrogów z zamkniętymi oczami, drugą połowę opowiadali jaki on nie je OP. Ogólnie to Panie... John Wick to je gość, on s... ogniem i zabija wzrokiem. Mówię Ci, na własne oczy to widziałem!

No i wszyscy się znają w branży i poza nią. Policjant mu mówi "dzień dobry", stróż wpuszcza na drifty po lotnisku, recepcjonista poznaje z daleka, w pokoju obok stare kumple, mafiozi opowiadają anegdotki o sobie nazwajem... chociaż to tam pikuś, wszyscy killerzy są zrzeszeni w ramach jednego związku zawodowego czy raczej "klubu". Mają cały wieżowiec na wyłączność, a w nim hotel, dyskoteka, opieka medyczna 24/7 i tak dalej.

A to wszystko w zemście za psa, którego ktoś za mocno kopnął... Jakby nie dało się dogadać jak cywilizowani ludzie. Czasem mam wrażenie, że scenariusz był pisany z myślą o parodii jak Hot Shots, ale reżyser nie zrozumiał intencji i zrobił to na poważnie.