Zakończenie „House of Last Things” syci głód grozy i zaspokaja pragnienie filmowego uniesienia. Na drodze do mety widz napotyka jednak sporo problemów, które odbierają mu uprzednio radość oglądania, czyniąc z seansu nieznośny maraton. Michael Barlett jest za ten przykry stan rzeczy odpowiedzialny tylko połowicznie. Symbolika, którą operuje reżyser, wzbudza ambiwalentne uczucia – niby zachęca do zabawy gatunkiem horroru, choć prezentuje się zbyt sztampowo. Winą za mierność pomysłowego projektu o grzechu i zgubie należy obarczyć aktorów, którzy w swym kunszcie nie dorastają do pięt członkom teatru amatorów. To oni sprawili, że film, który miał zadatki, by okazać się mrocznym, depresyjnym dreszczowcem, częściej formował się w twór irytująco komiczny. „House of Last Things”, koniec końców, jest dziełem aż zanadto niejednoznacznym. Choć przegrany, obraz umiejętnie włada kilkoma stosownymi kadrami, a nawet imponującą pracą operatorską.
hisnameisdeath . wordpress . com/2014/12/28/filmowe-podsumowanie-2014-roku-rozgrzewka (spacje!)