Ciekawe kto wymyślił takie tłumaczenie? Do rzeczy, film jest taki sobie. Stewart gra agenta, który bardzo chce być dobrym i uczciwym agentem, ale żona mówi mu żeby znalazł sobie jakąś porządną pracę, a do tego dziecko w drodze, a ile trzeba będzie tułać się z miejsca na miejsce, a to, a tamto... słowem - "Gladiator". Jak widać Amerykanie od wielu już lat nie potrafią pojąć dlaczego postawa obywatelska jest nie tylko słuszna, chwalebna etc, ale też konieczna. A może po prostu wbrew tym wszystkim szumnym świętom i wielkim słowom nie czują żadnego związku ze swoim krajem. Na szczęście wątek kryminalny i pokazanie pracy FBI wygląda już dużo lepiej, mimo iż agitkowości nawet nikt nie kryje.