Jeszcze przed seansem, sugerując się tytułem filmu, żartowałem "kto znów będzie chciał oglądać mieszczańską rodzinę starającą się popełnić samobójstwo?!". Faktycznie, reżyser zbiera w najnowszym filmie wszystkie swoje tematy i eksploatuje je na nowo. Do tego stopnia, że jeden z wątków jest niejako kontynuacją poprzedniego filmu Hanekego. Wydawać się zatem może, że jest to dzieło nieświeże. Ponowne zabawy starymi, wypracowanymi schematami. Wpisane one tymczasem zostają w swoisty rebus, układankę w której kolejne postaci i wydarzenia zostają bardzo subtelnie zasygnalizowane na ekranie. Rozpoznanie kto jest kim i jaka jest jego rola w tej historii zajmuje widzowi część seansu. Na tym nie koniec zaskoczeń. Oto bowiem duszny dramat burżuazyjnej rodziny rodem z Buñuela zamienia się w polityczną metaforę starej Europy z bagażem kolonialnym, spętanej tradycją, konwenansem i rodzinnym biznesem. Starej Europy, która nie może już żyć ale nie nikt nie pozwoli jej odejść. Pozornie otwarte zakończenie staje się więc bardzo przewrotnym happy endem. Optymistycznym? Pesymistycznym? Tu już można sobie dopowiedzieć.