PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=787951}
6,6 37 385
ocen
6,6 10 1 37385
6,2 23
oceny krytyków
Gotowi na wszystko. Exterminator
powrót do forum filmu Gotowi na wszystko. Exterminator

Ciekawy, nieeksploatowany temat w polskim kinie. Lekka przyjemna historyjka, wesoła, bo pozbawiona czerstwych żartów z narządów płciowych i kopulacji rodem z wiejskiego wesela. Dobra gra aktorska, która pozwalała mi nawet zdzierżyć Pawła Domagałę. Do połowy filmu byłem pod sporym wrażeniem i zaskoczony. Gotów dać filmowi nawet ocenę 8. No ale...
Reżyser stwierdził,że o wiele ważniejszymi scenami dla tego filmu jest ukazanie tego jak pan Domagała śpiewa niemal w całości ,,Kolorowe jarmarki'' i wiele innych polskich szlagierów. Przez to zmarnowałem dużą cześć filmu na słuchanie starych oklepanych numerów, no ale widownia do której skierowany był film czyli 50 letni ludzie chętnie sobie ich posłuchają w nowym wykonaniu.
Stracony czas trzeba było jednak gonić i przez to zakończenie trzeba było koncentrować jak się da,pomniejszać i skracać. Przez to było lekko chaotyczne, klejone na siłę,przewidywalne do bólu, a niektóre rzeczy po prostu bez sensu.
Kolejną rzeczą, której nie jestem w stanie pojąć to wstawki piosenek. Czy reżyser ma widzów za 13 letnie dzieci,że w scenie kłótni i w sumie rozstania musi wstawić ,,Kryzysową narzeczoną'' a w scenie tęsknoty ,,Byłaś serca biciem'' ?

Mimo wszystko jak na polskie standardy film jest dobry. Warto pójść,można się rozerwać. Lekka przyjemna historia, bliska sercom wielu Polaków, nieskażona aktorskimi twarzami z pierwszych stron gazet. No i Rogucki.

ocenił(a) film na 6
j_poplar

Mam podobne odczucia. Doceniam tematykę, która - jak zauważyłeś - nie była eksploatowana i budziła nadzieję na dobry film. Humor i gra aktorska bez zarzutu, ale załamanie scenariusza w połowie filmu aż boli. Gdzieś czytałem taką recenzję, że doznania muzyczne są tutaj na poziomie sylwestra w telewizji. Z tym się również zgadzam.

j_poplar

SPOILERY Świeżo po obejrzeniu potwierdzam - podobne obserwacje przyszły mi do głowy w trakcie seansu. Owszem, "Kolorowe jarmarki" były śmieszne, ale w pewnym momencie reżyser zbyt mocno "oddał głos" piosenkom, zaniedbując sprawy pozaestradowe. Widz zauważył, jak zespół staczał się coraz bardziej w graniu festynowych evergreenów (początkowe Kombi czy Mafia w końcu jeszcze trzymały fason, nawet Julcia się przy nich bawiła) i naprawdę nie trzeba było prezentować całej setlisty po kolei, piosenka po piosence. A jeśli już taki był zamysł, to trzeba było wydłużyć film o pół godziny i dodać kilka ewidentnie brakujących scen:
- w początkowej fazie filmu twórcy utworzyli świetny konflikt na osi dobra pani Burmistrz - dobry Marcyś - zły Wirski. Scena, gdy pani burmistrz wyjaśnia Marcysiowi, jak ona chce wiele zmienić, a nie może, bo musi się codziennie użerać z takim Wirskim - bardzo dobra i naprawdę podobał mi się motyw, że pani burmistrz też ma swojego "hamulcowego", który na pewne rzeczy nie pozwoli. Natomiast nie rozumiem, dlaczego nagle w końcówce pani burmistrz jest po stronie Wirskiego - pasowałaby jakaś scena, w której on jej grozi albo ją przekonuje, że nie można dać im grać swojego repertuaru, festyny pokazały, że ludzie bawią się najlepiej, gdy "Determinator" gra hiciory, więc po co to psuć. Tymczasem nagle, tuż przed finałem, z pani burmistrz robi się wredna jędza dla Marcysia, nie wiadomo dlaczego.
- pasowałoby głębiej wyjaśnić, czemu Jaromir i Lizzy mimo wszystko zdecydowali się wrócić na finał i zacząć grać z Marcysiem "Daj mi tę noc", dopóki ich Makar nie powstrzymał, jakieś parę sentymentalnych scen podsumowanych stwierdzeniem typu "nie zostawimy go samego nawet w takim szambie";
- ten finał też taki oklepany: "przerywamy nadawaną w telewizji audycję, w której mieliśmy zgodnie z umową i zapowiedziami grać festynowe covery, by uraczyć publiczność - w większości 50+ - naszym autorskim przebojem pt. "Time to Kill", o którym doskonale wiemy, że się nie spodoba i w ogóle to nie czas i nie miejsce, ale co tam, w końcu zrobimy coś po swojemu, na pewno nas za to pokochacie - większość z was wyjdzie, pani burmistrz zostanie skompromitowana przed całą Polską, ale my mamy to gdzieś". Wolałabym coś bardziej zaskakującego, np. wchodzi Makar, robi rozróbę, ale chłopaki widzą przecież, że z czym do ludzi. Nawiązują kontakt z publicznością, Marcyś przedstawia im w krótkich ale treściwych słowach historię zespołu wraz z wzruszającym wspomnieniem o zmarłym koledze i o tym, jak to nie spełniły się ich marzenia (tv dalej nadaje to na żywo), obiecuje zagrać, co zaczęli, ale z wyjaśnieniem, że nie jest to ich szczyt marzeń i źle się czują, gdy zamiast wrócić do swojego grania, utknęli w takiej odtwórczości. Publiczność skonsternowana, nie wiadomo, co robić, powoli zaczynają się przebijać głosy (głównie rodziny i przyjaciół), że "Exterminator, Exterminator", ale oni wiedzą, że te babcie nie będą zadowolone. Dogadują się, że będzie jeden utwór coverowy (ale "Daj mi tę noc" zmieniają na coś ambitniejszego), a potem zaprezentują swój hit "Time to Kill". Skołowana publiczność (wraz ze skołowanym Makarem) się zgadza, chłopaki po dobrym pierwszym utworze sprawiają, że babcie (przytykając nieco uszy) pozostają na TtK, z telewizji dzwonią, że się podobało, pani burmistrz i Wirski w szoku, bo mieli wzywać policję, a tu zbierają pochwały, po okolicy przetacza się wieść, że Exterminator wrócił. I końcowa scena w Warszawie, tak jak już było w filmie (ściągnięcie ziemniaka z witacza też ok);
- brakowało kilku scenek rodzinnych Jaromira (np. pokazana w domu kradzież naleśników dziewczynkom z kolacji) i tego, że jego żona naprawdę jest za graniem i za Exterminatorem, mimo lekkich pretensji po imprezie z Duchem Puszczy;
- brakowało paru scen w późniejszej fazie filmu, potwierdzających uczucie Magdy i Marcysia (bo to było faktycznie łopatologiczne z tym podkładem muzycznym w wymienionych przez Ciebie momentach) i to, że naprawdę im ciężko bez siebie (dlaczego właściwie Marcyś poszedł sobie bez sensu, gdy przyszedł z kwiatami?);
- brakowało kilku minut dla Makara poszukującego sobie miejsca w życiu po szpitalu;
Naprawdę mam wrażenie, że wystarczyłoby do pół godziny filmu i kilka mocnych scen, by załatać dziury w scenariuszu, które powstały od momentu, gdy chłopaki zaczęli grać, a twórcy skupili się na prezentowaniu kolejnych festynów i kolejnych piosenek.
I podobnie mam z oceną - pierwsza część filmu naprawdę z 8, druga leci do 6.
Na plus warto dodać jeszcze kilka naprawdę dobrych dialogów i tekstów, które w dodatku nie były wyeksponowane, jak to często w naszych komediach bywa, jakby twórcy dawali widzom znać "a teraz leci petarda, uwaga, do śmiechu, czas, start!". Na przykład Lubos miał kilka takich ("Mam tu zaaprobowaną przez siebie listę utworów...").

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones