Kreacja głównego bohatera jako sympatycznego, lekko fajtłapowatego gościa to granie widzom na nosie. Okej, jest chory, więc to trochę tłumaczy sytuację... Nie, stop, wróć - nie tłumaczy. Morderca to morderca, niezależnie od okoliczności. Założę się, że gdyby Jerry był wrednym do szpiku kości chamem i gburem z chorobą psychiczną jako dodatkiem, toby leciały gromy, że na stos z nim. Ale jak już jest na odwrót, to cisza w eterze :D
Wiem, że taka specyfikacja tego filmu, i to już inna kwestia, ale po prostu naszła mnie taka refleksja :D