Pierwsza styczność z Andersonem okazała się fantastyczna. Facet stworzył niezwykle plastyczną animację(głównie zasługa animacji poklatkowej) na modłę starych oldskulowych produkcji(momentami przypomina również produkcje ze studia Aardman), która opiera się na świetnie napisanej oryginalnej historii. Animacji tej dużo bliżej do pełnokrwistego dramatu niż do kolejnego filmu animowanego z morałem. Zwierzęta nie emanują ludzkimi cechami jak w produkcjach Pixara, one po prostu są ludźmi uwięzionymi w ciałach zwierząt(Borsuk - adwokat, próbujący przekonać Lisa,że buk to zła inwestycja życiowa, Lisica - rzekoma była ladacznica, Opos - ciamajdowaty facet z sąsiedztwa, który wpada wieczorami z płotkami). Byłyby jednak niczym bez inteligentnych dialogów, które przestają być moralizatorskimi frazesami o byciu dobrym, o potrzebie akceptacji czy miłości(jak to w zwyczaju mają produkcje Disneya) i stają się klasycznymi dialogami słyszanymi na co dzień. Do tego dochodzi niezwykle prowadzona kamera( te POVy, te statyczne ujęcia, te sekwencje, ta zabawa światłem, te najazdy!), której pozazdrościć mogłaby niejedna hollywoodzka wielka produkcja. Może i film kończy się typowym happy endem, ale nawet pomyślne zakończenie nie burzy konwencji i "Fantastyczny Pan Lis" nie wpada w rutynowe "finalne podsumowanie przygód" czy nie pokazuje jakiegoś "cudownego nawrócenia" czy zmartwychwstania postaci. Do końca pozostaje skromny. Być może przesadzam, ale mam słabość to filmów animowanych, a zwłaszcza do tych, które sprawiają,że wracam do czasów dzieciństwa, kiedy pojęcie "nuda" było mi obce.
Na co Lis odpowiedział,że to były dawne czasy.
Nie wiem, sądzę,że oryginalne. A w twoich napisach niby jak Szczur nazwał Lisicę i o czym gadali podczas próby kradzieży jabłecznika?
"Kiedyś była z niej cizia" i coś tam dale...j i to się zgadza z angielską wersją, w oryginale nic o prostytutce nie było
O ile pamiętam w w oryginale użył zwrotu "town tart" który oznacza babkę lubiącą sypiać z różnymi facetami, ale nie prostytutkę.
Nie, "town tart" to idiom, oznacza kobietę określaną jako puszczalska. A nie taką, która zarabia na seksie. Poza tym nie kradli jabłecznika, tylko cydr, ale to już szczegół.
Cydr to właśnie jabłecznik
Town tart to puszczalska w wolnym tłumaczeniu czyli po prostu dziwka
ok, pomyliło mi się z tą sceną kradzieży jakiegoś ciasta z kuchni jak napisałeś o tym jabłeczniku, dawno to oglądałem dość. Ale z tą prostytutką, to chyba dalej nie załapałeś.
town tort to flirciara, dupodaja,blachara czyli dziwka
Można to tak przetłumaczyć, bo to nie jest idiom o jednym znaczeniu
Tu nie chodzi o załapanie, po prostu w moich napisach autor postanowił przetłumaczyć to jako ladacznica/dziwka, a w twoim cizia/flirciara. Tu nie ma co łapać, język angielski i jego tłumaczenia na nasz język są elastyczne i to stwierdzenie również nie oznacza TYLKO i WYŁĄCZNIE cizi.
w tym kontekście nie oznaczało to sugestii, że była prostytutką, wykastrowana małpa by to załapała.