Oglądamy ludzi na plaży. Gadają o życiu, opalają się, chodzą nago z błotem na penisach i piersiach, śpiewają, spędzają razem czas. O co w tym chodzi? Film zwleka z nadaniem pełnego kontekstu – wiemy, że oglądamy Morze Martwe. Długo później, że jest to najniższy teren na całej planecie, między Izraelem i Palestyną, gdzie wciąż trwa wojna. Że przybyli tam z całego świata, aby odnaleźć samych siebie, być sobą w ciszy. Wykorzystany jest tu koncept Palahniukowego odbijania się od dna, aby wejść na szczyt – jeśli jednak nie wiecie, czym to jest, to film wam tego nie wytłumaczy. Ogólnie to on niewiele dodaje sam do siebie, lepiej poczytać intencje autorów i opisy, sam seans jest tu tylko bonusem.
Niemniej, to w pełni relaksujący obraz. 69 minut spokoju i głowa pełna myśli, że może faktycznie gdzieś polecieć?