Film jako muzyczne 'od zera do bohatera' - OK. Typowy, aktorsko, pomijając Quaida, klasa B.
Śpiewanie - fest, aktor jest świetny. Natomiast splot fabuły z piosenką - dno. Cały film jest o relacji ojca z synem, a piosenka to dość prostolinijny i optymistyczny w nutach przekaz: Co zrobię, gdy zobaczę po śmierci Jezusa. Ma się nijak do filmu, którego owa piosenka jest rzekomo kulminacją. Jakby do banalnego tekstu relligijnego próbowano na siłę coś dokleić. Dlatego film oceniam jako wyciskacz z dobrym śpiewaniem i niby-scenariuszem. Bez Quaida byłoby dno do kwadratu.