Jestem pod wielkim wrażeniem umiejętności, zarówno reżysera, jak i scenarzysty. Nie tylko potrafili oni doskonale ukryć fakt masowych gwałtów, dokonywanych przez muzułmańskich żołnierzy Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego, a także rabunków, podpaleń i morderstw, ale jeszcze zrobili z nich ofiary rasizmu i szowinizmu w armii francuskiej. Nie ma co, wspaniała politpoprawna propaganda. Biedni, uciemiężeni Marokańczycy i Algierczycy kontra pogardliwi biali kolonizatorzy.
Sceny batalistyczne - aż dwie, z czego finałowa potyczka to jakiś śmiech na sali, że czterech żołnierzy z JEDNYM pistoletem maszynowym i trzema karabinami powstrzymało i prawie-że wybiło ponad 20-osobowy oddział niemiecki z Panzerschreckiem i MG-42. Oczywiście, w ostatniej chwili przybywa odsiecz, która przegania Niemców, a razem z nią przychodzą szowinistyczni francuscy oficerowie, dla których nie liczą się algierscy patrioci, co to na ochotnika poszli walczyć za Francję. Większość filmu jest po prostu nudna i przegadana, poświęcona temu, że Marokańczycy i Algierczycy traktowani są jak śmiecie bez żadnych praw, biali to bydlaki, a i nie mogło zabraknąć oczywiście romansu między Francuzką, a Marokańczykiem (przy czym ta pierwsza po jednej nocy się w nim zakochała na zabój...)
Dno kompletne, nie ruszać nawet kijem.