Zanim Larry Cohen zajął się horrorami o morderczych niemowlakach i psychoaktywnym budyniu, ujrzał potencjał w kinie blaxploitation. Moim zdaniem nie wykorzystał go nawet w małej części, ale nie da się zaprzeczyć iż "Czarny Cezar" zapisał się dużymi literami na kartach historii gatunku.
Opowieść o tym jak dumny murzyn przechodzi drogę od zera do gangstera (i z powrotem) ma kilka niezłych pomysłów. Niestety kolejne sceny zdają się być jedynie niepowiązanymi epizodami. 15 lat z życia głównego bohatera zilustrowano krótkimi urywkami. Zabrakło w nich ciągłości, która zagwarantowałaby przyjemny seans. Miast tego po prostu męczyłem się przed ekranem.
Kilka głupot także razi. Gdy Cezar wiezie ojca na ruiny siedzi z przodu auta, a wysiada z tyłu... W scenie nieudanego zamachu, strzelec leci do telefonu by zapytać się czy ofiary nie trzeba przypadkiem dobić... Każde morderstwo zostaje popełnione przy świadkach, przez niezamaskowanych sprawców i nikt nie ponosi konsekwencji... Nie wszystkie rozwiązania byłem w stanie zaakceptować.
Nie ma oczywiście wielkiej tragedii. Da się dobrnąć do końca bez przerywy na przekąskę. Blaxploitation to specyficzny gatunek i jego fani na pewno znajdą coś dla siebie; choćby satysfakcjonujący finał albo profesjonalnie zrobione sceny przemocy. Tylko czy aby na pewno to tak mocne punkty, że zwykły widz przymknie oko na resztę? Nie sądzę...