Obejrzałem jako ostatni z filmów Munka. Jest to właściwie doskonałe dopełnienie "Zezowatego szczęścia" i "Eroiki" (mimo, że ze względu na datę powstania, należałoby raczej twierdzić, że jest odwrotnie). Zderzenie człowieka z historią. Tu, posłużono się niezwykłym, filmowym obrazem, zestawiając pędzący pociąg z człowiekiem na torze. Mogłoby to wypaść jako zbyt oczywiste, a nawet przerysowane, ale takie nie jest. Wręcz przeciwnie, ostatnie sceny ściskają za gardło. Udało się coś, co stanowi kwintesencję kina. Obraz przemówił zamiast tysiąca słów.
Wszystko niesamowicie dobrze sfilmowane, trochę w stylu ekspresjonistycznym. Zbliżenia twarzy pełnych emocji, pędzący nocą pociąg, osnuty kłębami dymu i pary, gwar i hałas zatłoczonych dworców.
Klasyczny dramat, w którym każdy z bohaterów ma swoje racje i jest gotów ich bronić.
Prosty i konsekwentnie przeprowadzony scenariusz.
Po raz kolejny zastanawiam się, dlaczego taki film znalazł się poza ścisłym kanonem polskiego kina (wcześniej słyszałem o nim jako o udanym socrealistycznym "produkcyjniaku", a to coś zdecydowanie więcej). Podobnie, w przypadku "Mojego starego" Nasfetera z 1962 r. z przejmującą, ostatnią rolą Adolfa Dymszy, nie mogłem uwierzyć, że tak dobry film jest tak mało znany.
Może obaj reżyserzy chodzili nie z tymi, co trzeba na wódkę?:)