Moim zdaniem był to zdecydowanie jeden z lepszych filmów jakie ostatnio widziałam. Film oglądałam w kinie w Anglii (z resztą dwa razy) i niestety sala była puściutka - rozumiem, że nie była to premiera, ale jednak sobotni wieczór i jakby nie patrzeć film o legendzie Angielskiej sceny myzycznej. Trochę to smutne, że na przykład na Klerze sale były pełne, a naprawdę dobry film nie cieszył się, aż takim zainteresowaniem.
Aktorzy wspaniale wdzielili się w swoje role - Brian i John dobrani byli świetnie i byli niemal jak wyjęci z tamtych czasów. Pozostałej dwójce troszkę brakowało, chociaż aktor wcielający się w rolę Rogera jest bardzo przystojny, aczkolwiek troszkę za młody moim zdaniem. Rola Freddiego była najtrudniejsza bo film skupiał się głównie na tej postaci, ale Malik poradził sobie całkiem dobrze - ogólnie jego charakteryzacja była troszkę przesadzona - szczególnie ta odstająca szczęka, ale ruchy aktora i mimika zagrane były świetnie.
Na koniec dodam, że fanem nie jestem (nie moje czasy), ale muzykę znam bardzo dobrze, ponieważ mój tatuś słucha między innymi Qeen, więc tego typu muzyka towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo i całkiem dobrze znam te utwory.
Live Aid - prawdziwy koncert oglądnęłam dopiero po filmie, ale moim zdaniem całkiem dobrze był on odegrany. Z wielką chęcia wybrałabym się na tego typu imprezę, albo w ogóle jakikolwiek koncert z lat 70/80/90 bo wtedy ludzie naprawdę się bawili, a teraz wpatrzeni są w ekrany swoich smartfonów - jestem pewna, że tych nagrań nawet nigdy nie oglądają..

I na koniec: scena z kogutem mnie totalnie rozwaliła - myślałam, że nie przetanę się śmiać.