Kiedy go pierwszy raz oglądałam, niektóre sceny były tak absurdalne, że aż śmieszne. Do końca nie wiedziałam [ i nadal nie wiem] czy był to zabieg celowy, czy tak po prostu wyszło.
W każdym razie polecam ze względu na tę właśnie inność. Nie każdy da sobie z nią radę, nie każdy wytrzyma do końca, ale ci, którzy to zrobią, będą zadowoleni.
Moim zdaniem absurdalność świata jest w ,,Blue Velvet" jak najbardziej celowa i potrzebna, ponieważ jest to film o przenikaniu się 2 światów, funkcjonujących obok siebie z których jeden, ten mroczny jest niezauważalny. Klimat amerykańskiej, małomiasteczkowej sielanki wyszedł Lynchowi idealnie ( szczególnie uwielbiam radio w Lumberton - Głos lasu... Ju-Łe-Sej Pora wyciągać piły itd.) Dla mnie ten film trochę pokazuje idiotyzm prowincjonalnej Ameryki (np. dziewczyna tańcząca na dachu) przez co przypomina mi ,,Fargo" i ogólnie filmy braci Cohen. Klimat tego filmu jest niesamowity, oglądałem już parę filmów Lyncha, ale ten obok ,, Zagubionej autostrady" jest mi najbliższy. W sposób bardzo ładny pokazuje brzydkie rzeczy. Dodatkowo te absurdalne postaci typu Ben. do wykreowania czegoś takiego potrzeba sporej wyobraźni, której komu jak komu, ale Lynchowi można tylko pozazdrościć.
Uwielbiam scenę, gdy porażony udarem/wylewem/zatorem ojciec Jeffreya upada na trawę, wąż z wodą sika na wszystkie strony, a na gościa wskakuje pies i pije wodę. Jest strach i jest śmiech i jest dziwność. Cały David.