Kino kobiece to moje pierwsze skojarzenie po pierwszym seansie tego filmu kilka lat temu. Po ponownym obejrzeniu zacząłem widzieć jednak nieco więcej i potrafiłem się nieco zdziwić, a jednocześnie przyznać, że za pierwszym razem chyba zbyt małostkowo podszedłem do tego filmu. Może i jest to typowy dramat obyczajowy poruszający temat relacji matka-córka i spodoba się przede wszystkim kobietom, ale z drugiej strony w filmie jest coś niebezpiecznie pociągającego dla każdego widza. Główne role bardzo dobre, (swoją drogą Lohman i Pfeiffer to jedne z moich ulubionych aktorek, których filmografię znam bardzo dobrze) i świetnie oddały trudne i skomplikowane relacje na linii matka-córka na przestrzeni zmieniającego się czasu. Oczywiście ta pierwsza w wielu scenach tradycyjnie wyglądała mniej niż na 23 lata, które miała podczas ukazania się filmu i nawet charakteryzacja czasem nie mogła tego zatuszować, ale to jedna z cech charakterystycznych tej aktorki (kto oglądał "Naciągaczy" ten wie he he). Fabularnie film zaskakująco atrakcyjny, ciężko we współczesnym kinie o ostry, wyraziście zarysowany dramat obyczajowy, który wnosi coś nowego. A ta sztuka twórcom w tym przypadku się udała. Nie zabrakło nieco symboliki choćby na przykładzie tytułowego oleandra, który mimo tego, że "jest trujący, to ludzie i tak go sadzą" oraz sporej dawki psychologizmu obecnego w postaci głównie przemian postaci granej przez Alison Lohman. Całość scharakteryzowałbym na pewno z perspektywy czasu i dwóch seansów nieco szerzej niż tylko przez pryzmat przynależności tego filmu do nurtu "kina kobiecego".