Dongo od dziecka ćwiczy gimnastykę sportową. Choć słowo "ćwiczy" nie do końca oddaje rzeczywistość. To raczej przymusowe roboty, gdzie trener jest katem, a sala sportowa obozem koncentracyjnym. Przemoc jest na porządku dziennym, a wszystko dzieje się za zamkniętymi drzwiami, tak by się o tym nie dowiedzieli rodzice. W domu zresztą wcale nie jest lepiej. Dumni z małego mistrza rodzice chwalą się nim przed wszystkimi, traktując jak tresowane zwierzątko, które na żądanie będzie wykonywać cyrkowe sztuczki. Za nic mają jego uczucia, intymność.
Dwadzieścia lat później Dongo będzie trenerem w Kanadzie. Po uderzeniu w ucho kłopotliwego podopiecznego, o mało nie został zwolniony i oskarżony. Zamiast tego zrzucono na niego odpowiedzialność opieki nad utalentowanym ale bardzo krnąbrnym chłopakiem. Razem przygotowują się do mistrzostw świata, w których obaj wezmą udział.
"Białe dłonie" to niezwykle prosta, intymna opowieść. W zasadzie niewiele się tu dzieje. Mamy raczej do czynienia z krótkimi sekwencjami, które składają się na obraz życia gimnastyka: na znój, cierpienie, poświęcenie ale i rywalizację, smak porażki, poczucie doskonałości i zwycięstwo. Węgrzy zrobili mały, piękny film, który obawiam się nigdy nie zostanie pokazany szerszej publiczności