Owszem, film ma kilka odstępstw od prawdy historycznej (konia z pięcioma rzędami tej osobie, która wskaże taki, który tych odstępstw nie posiada), ale jest ich bardzo mało i nie mają one w zasadzie żadnego wpływu na ideę przyświecającą jego twórcy czyli pokazanie tego, jakim człowiekiem był Roald.
Z drugiej strony na plus trzeba wziąć na ten przykład to, że - pomijając takie drobiazgi jak wiek Amundsena gdy umarła jego matka (w rzeczywistości studiował on wtedy medycynę, acz niechętnie) - pokazano tu, brzemienne przecież w skutkach, spięcie między Roaldem, a Johansenem, o którym to spięciu bohater filmu nie wspomniał w swojej "Zdobycie Bieguna Południowego" (którą szczerze osobiście polecam) ani słowem.
Do tego oczywiście przepiękne widoki, doskonała gra (i charakteryzacja) Sverrego, dbałość o szczegóły techniczne i kostiumowe odnoszące się do tamtej epoki, no i... Norwegowie mówiący po norwesku, naturalnie, co jest w przypadku filmów o Norwegach niebagatelnym plusem ;)
Nie sposób w pełni i jednym zdaniem opisać Amundsena nie jako największego z polarników, a jako osobę właśnie.
Nie uda się to nawet w filmach i książkach razem wziętych, można to za to... poczuć, gdzieś tam, hen, w sobie i moim zdaniem tak twórcy filmu jak i Sverre byli bardzo blisko tego, jak ja widzę wnętrze tego wielkiego, choć przecież nie idealnego, człowieka.
Norwegowie zrobili kawał profesjonalnego kina i nie żałuję ani sekundy spędzonej na jego oglądaniu.