Film mi się podobał. Zapasiewicz rewelacyjny, ale ... właśnie chodzi o te nieszczęsne dialogi. A właściwie o jeden.
Postawcie się na miejscu bohatera: udało wam się wreszcie spotkać z żoną, która ma pieniądze, mogące was uratować z
choroby. Z wcześniejszych rozmów wynikało, że są w dość dobrych, nawet przyjacielskich stosunkach. I zaczynacie rozmowę
od "ja gniję"? To strasznie patetycznie zabrzmiało. Nienaturalnie. Wyjątkowo mnie to rozdrażniło tą teatralnością. Powinien
powiedzieć po prostu: "mam raka". Wtedy to byłoby przekonujące.
Pozostaje kwestia, że on tę kobietę zna od dziesiątków lat i wie, co zrobi na niej odpowiednie wrażenie, wie również, na co może sobie pozwolić. Ponadto nie jest to postać papierowa. "Mam raka" powiedziałby z pewnością przeciętny bohater serialu z TVP 2.
Może oglądaliśmy inny film, ale ani przez sekundę nie wydało mi się, że panują pomiędzy nimi dobre stosunki :) Może takie wrażenie wynikało ze specyficznego poczucia humoru głównego bohatera, który gorzkie słowa przekazywał w lekkiej, żartobliwej formie, często ironizował i kpił. Ale nie świadczyło to o sympatii odczuwanej wobec byłej żony, wręcz przeciwnie. Ich spotkanie w kawiarni jest pełne napięcia, w szpitalu zaś - wyrzutów, zarówno do siebie, jak i do drugiej osoby. Zresztą pretensje pojawiały się tu nie raz (była żona narzekała na "finansowanie" doktora, on zaś nic nie mówił, ale czuć było, że obwinia ją o coś - może zostawiła go dla Karola). To po pierwsze.
Po drugie - doktor był postacią nieszablonową, miał czarne poczucie humoru. Nie chciał rozmawiać z Anną w obecności jej partnera i słowa te - "Ja gniję" - były zwykłą prowokacją z jego strony, chęcią zszokowania i wprawienia w zakłopotanie obojga z nich.
Zresztą "Mam raka" nie zrobiłyby takiego wrażenia, sam/-a przyznasz. A tu chodzi o efekt. Co do patetyczności, nienaturalności, teatralności - nie zauważam ich w tym sformułowaniu. Ale to moje odczucie.