PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=865981}

Żądza krwi

Bloodthirsty
3,8 279
ocen
3,8 10 1 279
Żądza krwi
powrót do forum filmu Żądza krwi

Młoda, tzw. niezależna piosenkarka (Lauren Beatty) na zawodowym rozdrożu. Pierwszy album okazał się sukcesem. Drugi spektakularną klapą. Boryka się z niemocą twórczą. Dodatkowo trapią ją nocne koszmary wytapiające resztki sił. Niespodziewanie otrzymuje szansę od losu. Niegdyś utytułowany a obecnie nieco zapomniany, ekscentryczny, zaszyty w swojej leśnej posiadłości na odludziu producent muzyczny (Greg Bryk) – składa dziewczynie propozycję wspólnego nagrania kolejnego albumu. Artystka upatrując w tym szansy na wyrwanie się z twórczego pata, przyjmuje propozycję z entuzjazmem.
Wyrusza do domu producenta mieszczącego prywatne studio nagrań, zabierając tam również swoją dziewczynę (partnerkę – w tej roli Katherine Kin So) odnajdującą powołanie dla odmiany w malarstwie. Bagatelizuje obiekcje tej ostatniej, iż podstarzały artysta ma w swoim życiorysie mroczne, niewyjaśnione epizody a niektórzy wciąż przypisują mu odpowiedzialność za śmierć żony.
Po przybyciu do zakleszczonego w objęciach zimy domiszcza okazuje się, iż ciemna przeszłość gospodarza to nie jedyny problem goszczących u niego artystek…


Tyle tytułem wstępu.
Zacznę od tego, że jako niemal bezwarunkowy entuzjasta kina z wilkołakiem w tle przyjmuję wszystko, co mi zaproponuje światowa kinematografia z tej półki - z odpowiednio entuzjastycznym nastawieniem i wielkim zastrzykiem wyrozumiałości.
Totalna posucha wymienionego obszaru w porównaniu z wampirami czy duchami (o zombie nie wspominając) nauczyła mnie cieszyć się tym, co mi dają bez wybrzydzania. :-)

W ciągu ostatniego miesiąca wychwyciłem więc dwie propozycje w tej materii.
Jedną złożoną przez amerykańskich twórców pod postacią epizodu „Blood Moon” z serii „Into the Dark” (S02E12).
Drugą zaproponowali właśnie Kanadyjczycy pod postacią „Bloodthirsty”.
Pierwszemu postaram się wydzielić garść przemyśleń w przypisanym serialowi miejscu. Tu natomiast podzielę się z wami moimi wrażeniami z seansu horroru kanadyjskiego.


Miłą niespodziankę stanowiła dla mnie możliwość zobaczenia (przez chwilę), lubianego przeze mnie Michaela Ironside, tu już w wydaniu mocno dziadkowym i, niestety jeszcze mocniej epizodycznym.
I… niestety nic więcej pozytywnego już względem filmu nie jestem w stanie napisać.

Wydaje mi się, że film powinien spełniać dwa, opcjonalnie trzy kryteria.
Dostarczać rozrywki lub skłaniać do przemyśleń (refleksji); opcjonalnie – nieść ze sobą walory poznawcze (edukacyjne).
Z założenia np. komedia powinna bawić a horror - straszyć.
„Bloodthirsty” straszny (straszący) nie jest ani trochę. Wg mnie jego największymi mankamentami są nuda, rozminięcie się z konwencją gatunku (na poły film muzyczny) oraz słaby scenariusz, co w połączeniu z umiarkowanie sprawną reżyserią dało finalnie efekt rozczarowujący. Dość wspomnieć, że w opisanej historii twórcy zaproponowali widzowi więcej scen z odegranymi (na pianinie) lub zaśpiewanymi piosenkami, niż ujęć z akcją (z elementami grozy) w tle.
Pierwsza scena w filmie w której dzieje się coś konkretnego (teoretycznie straszącego choć to bardziej markowanie straszenia niż samo straszenie widza) ma miejsce w… 49-50 minucie. Cały obraz liczy 84 minuty, z czego 4-5 minut (na początku i w końcówce) przypada na listę płac. Zostaje niepełne pół godziny mieszczące 2-3 kolejne sceny, w których zostaje coś zaaranżowane. Ale nawet wówczas mamy często migawki ujęć a gdy przychodzi do wykorzystania budowanego napięcia… scena się urywa. Unik. Nic nie pokazują.
Nawet finałowa, decydująca o wszystkim scena (lekki spoiler za który przepraszam), z założenia mogąca w filmie o likantropach mrozić krew w żyłach – ledwo się zaczyna i… zaraz kończy. Brak próby wykorzystania potencjału jaki z sobą niesie, jakiegokolwiek jej rozbudowania, wplecenia nieoczekiwanego zwrotu czy napięcia stopniującego nastrój. Nic. Krótka rozmowa, bach i… koniec. Zabrakło pomysłu? Inwencji? Talentu może? Być może wszystkiego razem…


Film o wilkołakach rządzi się też pewnymi prawidłami.
Za swoistą wisienkę na torcie można uważać scenę transformacji. Jeżeli zadbano o jej przedstawienie – wrażenie może rozciągnąć się na cały obraz i, kto wie, możliwe, iż uratować nawet całościowy odbiór słabego w pozostałej przestrzeni filmu. W kanadyjskiej produkcji jakby o tym zapomniano. Nie będę spoilerował. Napiszę jedynie, iż scena przeobrażenia jest, ale jak dla mnie cechuje ją tak duży brak inwencji, kreatywności i oszczędność środków, że bardziej denerwuje zamiast windować w górę słaby ogólnie film.

Nie przekonuje mnie, że obraz kręciły kobiety więc jest taki, jaki jest (ckliwy, nieco nostalgiczny, może nawet chwilami nastrojowy i ani odrobinę straszny). Kino grozy faktycznie stanowi raczej domenę mężczyzn, niemniej problem tkwił chyba gdzie indziej.
W swoistym przekombinowaniu opowiadanej historii.

Najbardziej w tej niekonsekwencji rzucają się w oczy dwie rzeczy.
W filmie, będącym z założenia kinem grozy – epatuje się nadmiarem muzyki, w moim odbiorze umiarkowanie wysokich lotów (choć to subiektywne odczucie, być może już zirytowanego całością widza, który nie tego oczekiwał). Uderza też powtarzalność mnóstwa ujęć, zwłaszcza w centralnej części historii, które są wtórne i nic lub niewiele wnoszące do fabuły.
Żeby było jasne – z tego eksponowania utworów muzycznych nie czynię jakiegoś fundamentalnego zarzutu. Po prostu tu jest nie tylko nie na miejscu, ale został wg mnie zaproponowany widzowi w słabym wydaniu. Można to robić z pożytkiem a nie ze szkodą, nawet w tak nieprzyjaznym muzyce (w wydaniu wokalnym) gatunku jak horror, niemniej podobny zabieg stanowi stąpanie po cienkim lodzie. Przykładem specyficzny i zakręcony jak naleśnik „The Rocky Horror Picture Show”, ledwie jednak ocierający się o kino grozy. Kojarzę oczywiście indyjskie horrory na których nie tylko śpiewają ale i tańczą i to z niedoścignionym przytupem. Niemniej te ratuje swoista egzotyka i wygenerowany już chyba u widza poziom akceptacji na tego typu ekscentryczne konwencje ze strony indyjskiej kinematografii. :-)

Omawiany film to obraz raptem trójki aktorów(rek) + dwójki dochodzącej w czysto epizodycznych rólkach (Ironside jako lekarz prowadzący bohaterkę oraz Judith Buchan w roli Very czyli „Igora/Renfielda w spódnicy”. Była więc dostateczna przestrzeń na odpowiednie wykreowanie roli i zaciekawienie nią widza. W moim odczuciu żadne z trójki dominującej na planie nie stworzyło jednak napięcia, dramaturgii, nie zaciekawiło swoją opowieścią.
Można odnieść wrażenie, iż Lauren Beatty, idąc niejako na skróty, po prostu bardzo chciała zagrać samą siebie i do tego się finalnie wszystko sprowadziło. Główna bohaterka stanowi swoistą emanację artystki w realu. Zarówno w sensie czysto zawodowym (nie tylko aktorka, ale też kompozytorka, wokalistka, autorka tekstów – wypisz wymaluj Grey z omawianego filmu), nawyków kulinarnych (wegetarianka (lub weganka – nie nadążam już nad tym) ale i preferencji na pozostałych płaszczyznach (czynny członek społeczności LGBTQ, dodatkowo bardzo aktywny w działalności na jej rzecz: patrz m.in. wysiłek założycielski włożony w utworzenie Humblecore.ca i szereg innych, zbliżonych inicjatyw).
Pachnie więc to po trochu ingerencją w strukturę scenariusza, choć to wyłącznie domniemanie z mojej strony. Mogło wyjść na dobre opowiadanej historii, ale finalnie najwyraźniej sprowadziło fabułę filmu będącego horrorem z założenia – na nieco inne tory.


Nie przekonuje mnie brak doświadczenia trójki pań (pani reżyser, obie panie scenarzystki) odpowiedzialnych w sposób fundamentalny za strukturę filmu.
Amelia Moses nie debiutuje w tym obrazie jako nieopierzony reżyser, co można by wnioskować po danych proponowanych przez Filmweb, dodajmy dla formalności – mocno niekompletnych. W ciągu trzech lat poprzedzających omawianą produkcję reżyserowała bodajże trzy pełnometrażowe obrazy, jeden segment z serialu i pół tuzina projektów krótkometrażowych (tyle można wychwycić np. w propozycjach ze strony Humblecore.ca).
Podobnie stanowiąca dla niej wsparcie na planie Hill-Tout, która np. reżyserowała już wcześniej 4-5 razy w ciągu poprzednich dwóch dekad (wliczając bardzo wg mnie dobry dramat „Marlene” z początku 2020 r.) a gdyby doliczyć szereg etiud i krótkometrażowych produkcji w ramach m.in. Humblecore.ca to uzbierałoby się trzy razy więcej filmów.

Nie w amatorskim podejściu więc chyba tkwi problem, ale (być może) w wizji kilku pań z wzajemnie wspierającej się grupy, które z horroru postanowiły zrobić coś głębszego.
Wg mnie wyszło nieszczególnie, choć recenzję na IMDb odmalowano w mega entuzjastycznych barwach.
Już do tego zresztą przywykłem przy okazji innych produkcji.

Film ponadto został w ciągu kilku miesięcy (premiera obrazu miała miejsce bodajże jesienią 2020 r. w Teksasie a do kin na terenie Kanady i całego USA tytuł trafił bodaj w końcu kwietnia b. r.) obsypany szeregiem nagród.
Znamienne, przynajmniej dla mnie, że wyłącznie w takich kategoriach jak:
najlepszy singiel (Best Single),
najlepsza piosenka oryginalna (Best Original Song),
najlepsza muzyka oryginalna (Best Original Score) itd.
Może więc to mi się coś poprzestawiało i to ci nagradzający wiedzą lepiej.
Może w filmie grozy o wilkołakach najważniejszy jest nie nastrój zagrożenia, efekty specjalne czy klimat strachu ale… dobra, koniecznie oryginalna piosenka. :-)

Pozdrawiam przepraszając za przydługie przynudzanie.

jabu

świetna i zrozumiała recenzja, niestety zdecydowanie w niej widać że to nie jest film dla tych co lubią dobre mroczne kino

ocenił(a) film na 3
pjacek26

Dziękuję za docenienie. Rzadko się to zdarza.
Częściej użytkowników drażni moje gadulstwo. :-)

Omawiany film stanowi taki swoisty festiwal wzajemnej adoracji.
Kilka osób wzajemnie się wspierających, zakładających własną platformę z której czerpią zyski – postanowiło nakręcić pełnometrażowy film propagujący podprogowo ich biznes.
Tak to trochę odbieram.
Następnie inni ich znajomi z szeroko rozumianego środowiska artystycznego, obsypali twórców (twórczynie) zaskakująco hojnie zestawem nagród. Co nie powinno ujść uwadze – nagród z obszaru wyłącznie lub niemal wyłącznie, w którym aktywizuje się platforma artystyczna stanowiąca własność pań – twórczyń filmu (piosenki, komponowanie, autorstwo tekstów piosenek itd.).

I tylko pozostaje dla mnie zagadką lasu czemu na obiekt wypromowania wybrano horror. Zamiast nakręcić idealnie wpisujący się w fabułę, dobry obyczaj.
Jako fan horrorów o wilkołakach najpierw wykazałem gorący entuzjazm (nowa propozycja z ulubionego gatunku!). Jednak po seansie a właściwie już podczas niego – entuzjazm przeszedł w irytację, gniew oraz poczucie zażenowania gdy zaczęło do mnie docierać, że ktoś sobie ze mnie, jako widza kina grozy – zwyczajnie zakpił.
Złość przeszła mi dzień – dwa po seansie ale było by szkoda gdyby inni też dali się nabrać.

Nie jest to, mimo przyporządkowywania obrazu do gatunku horroru – żadne kino grozy.
A jeśli widz pożąda dobrej muzyki w filmowym wydaniu, opracowanej w odróżnieniu od omawianego filmu – na najwyższym poziomie, to ma się do dyspozycji cały szereg kinowych klejnotów pokroju „Singin' in the Rain”.
Pozdrawiam.

jabu

Zajrzałem na ten film, bo ma być na maratonie horrorów, i jak piszesz nie jest to dzieło typowe dla tego mojego ulubionego gatunku, a zwykle sprawdzam czy warto się wybrać, zarywając nockę. Chyba jednak zostanę w domu. Pozdrawiam

ocenił(a) film na 3
pjacek26

Film udający horror wybrano spośród wielu innych na maraton horrorów?
Ciekawe kto dokonywał selekcji i wg jakich kryteriów...
W ciągu ostatniego roku, dwóch - pojawiło się tyle innych, oryginalnych produkcji w tym gatunku.
A wybrali ten niedopałek.
Mogli wziąć jakiś horror indyjski na którym tańczą i śpiewają, jak to Hindusi - w mega energetycznym wydaniu.
Pozostawię to już bez komentarza.
Wg mnie nie warto dla tego filmu zarywać nocy.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 3
jabu

to ja krótko : usypiająca nuda , tylko gdy ktoś ma problemy z zasypianiem, pomaga, serio :)

ocenił(a) film na 3
conneryfan

No fakt. Dobry horror ma zasadniczo rozruszać i zakołysać emocjami widza.
Ten kołysze, ale do snu.
I to mimo motywów muzycznych w tle...

ocenił(a) film na 3
jabu

Świetna recenzja :)

ocenił(a) film na 3
dead_fw

Dzięki za docenienie moich nikomu niepotrzebnych wypocin.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 3
jabu

Spoko. Fajnie się czytało. Pozdrawiam również.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones