Recenzja serialu

Rojst (2018)
Jan Holoubek
Michał Marczak
Dawid Ogrodnik
Andrzej Seweryn

„Czasami bagno zachwyca kolorami tęczy”

To chyba pierwsza polska produkcja, która tak umiejętnie i sugestywnie bawi się światłem i mrokiem, niepokojąc tym co nieuchwytne, gdzieś na krawędzi postrzegania. Tu cały czas coś wisi w
Gęsty las i niepokojąca staruszka zdająca się wyrastać z jego trzewi. Korzenie drzewa układające się w tajemniczy napis ROJST. Czołówka serialu zapraszająca widza w miejsce, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie chodzi. Gdzie są tajemnice, za które lepiej nie zaglądać, sprawy, których nie należy tykać. Bagno bowiem pochłania każdego, kto zapuści się na jego grząski teren. To co? Ugrzęźniemy w nim razem?

Reżyser tego pięcioodcinkowego przedsięwzięcia, Jan Holoubek miał spójną wizję tego, co chciał nakręcić. Jest wierny klasycznej zasadzie miejsca, czasu i akcji. Miejsce: małe miasteczko w południowo-zachodnim zakątku Polski. Czas: siermiężno-kolorowo-kiczowate lata późnego PRL-u (taki dziejowy oksymoron). Akcja: podwójne morderstwo w okolicznym lesie na Grontach. Ofiary to znany, prominentny lokalny działacz i prezes klubu sportowego Grochowiak oraz prostytutka Lidka z jedynego klubu nocnego w miasteczku, prowadzonego przez kurtuazyjnego kierownika hotelu (znakomity Piotr Fronczewski). Zdawałoby się, że miejscowa milicja szybko znajduje sprawcę, uważając sprawę za zamkniętą. 

No właśnie – zdawałoby się. Dla nieopierzonego, acz bardzo rzutkiego i butnego Piotra Zarzyckiego (Dawid Ogrodnik), sprawa śmierdzi tak, że czuć ją nawet w Krakowie, z którego przyjechał. Natomiast dla jego nieformalnego mentora i przyjaciela po fachu, Witolda Wanycza (Andrzej Seweryn) rzecz jest z tych, którą trzeba absolutnie odpuścić. Koniec końców sam jednak będzie musiał zmierzyć się ze swoimi demonami. Małe miasteczka nie wybaczają, a mieszkańcy nie są skorzy, by wyjawiać swoje brudne sekrety. Tylko że młody Zarzycki ma to daleko w tyle i na własną rękę postanawia unurzać się w bagnie tej sprawy. Bagnie, w które zamieszane jest całe spektrum osób – od prostego rzeźnika aż po kręgi władzy sądowniczej. Zarzycki nie do końca zdaje sobie sprawę, że przez swój dziennikarski upór może narazić swoich najbliższych.



„O! Oglądasz jakiś stary polski serial? Co to jest?” – zapytała mnie dziewczyna.  W zasadzie to pytanie oddaje wszystko, co chciałbym napisać o warstwie wizualnej, a jednak nie mogę nie skreślić paru słów na ten temat. Okolice roku 1985 zostały odmalowane tutaj z niesamowitą dbałością o każdy detal. Tu nie ma miejsca na żadne kompromisy. Rojst to niezwykła pocztówka tamtych lat. Pocztówka bynajmniej nie wyblakła. To studium Polski przygotowującej się do rewolucyjnych przemian społeczno-gospodarczych. To także przekrój różnych typów charakteru. Są więc realia szkolne tamtych lat: muzyka, której się słuchało, rzeczy, które były obiektami pożądania. Są szkolne miłości, sympatie i antypatie. Jest redakcja dziennika codziennego, w której stukanie w maszynę do pisania odbywa się w rytmie wypijania litrów czarnej kawy wprost ze szklanki z koszyczkiem. Jest nałogowe palenie Popularnych, Sportów czy innych Klubowych. 

Zajrzymy też do mieszkanka państwa Zarzyckich, w którym na Piotra zawsze czeka jego wierna żona Teresa (Zofia Wichłacz). Jest w końcu ON – zawiesisty i lepki od wieczornych mgieł las na Grontach. Przywołujący, a jednocześnie zazdrośnie strzegący swoich tajemnic. Niewinny za dnia, nieprzenikniony po zmroku. Skojarzenia z serialem "Miasteczko Twin Peaks" są jak najbardziej na miejscu. Fantastycznie zagrano tutaj czernią. To chyba pierwsza polska produkcja, która tak umiejętnie i sugestywnie bawi się światłem i mrokiem, niepokojąc tym co nieuchwytne, gdzieś na krawędzi postrzegania. Tu cały czas coś wisi w powietrzu.



Po pięciu odcinkach tajemnica lasu oraz wątek podwójnego morderstwa zostają wyjaśnione. Skłamałbym, mówiąc, że nie czułem niedosytu. Chciałoby się więcej, ale znowu rozwlekanie historii na kilkadziesiąt odcinków mogłoby rozmyć gdzieś ten fantastyczny klimat. A tak mamy produkcję, którą można pochłonąć góra w dwa wieczory. Obraz, który odciśnie swoje piętno i zostawi z przemyśleniami na temat aparatu ówczesnej władzy i nie tylko. To wybijająca się z tłumu produkcja, której zabrakło pod koniec trochę szlifu. Tajemnica, która nakręca nas i trzyma przez cztery odcinki, w piątym puszcza i zastanawiamy się: "Kurczę, to już? Pozamiatane?" Podchodziłbym więc raczej z nastawieniem, że "Rojst" to po prostu regularny film fabularny, pocięty na mniejsze części. Formuła mini-serialu sprawdza się tu znakomicie. Co by nie mówić i pisać, Rojst to po prostu absolutne zaskoczenie końcówki tego roku. Produkcja wybijająca się intrygą, obrazem oraz dźwiękiem. To rewelacyjne kreacje aktorskie, między którymi czuć chemię oraz naturalność. Nikt tu nie jest do końca tym, kim się wydaje, a śledzenie przeplatających się wątków po prostu wciąga.



Nawiązując do tytułu recenzji, można powiedzieć że właśnie Rojst zachwyca swoim oryginalnym kolorytem i podejściem do tematu. To absolutnie światowa czołówka i kolejny dowód na to, że Polacy coraz bardziej umieją w seriale. Miejmy nadzieję, że jesteśmy świadkami przedwiośnia polskich produkcji z najwyższej półki. Jeśli z rozległego bagna chłamu będzie można wyłowić takie skąpane w tęczowym blasku diamenty, to gotów jestem unurzać się w nim po sam czubek mojej czapki uszatki.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
PRL należy już do przeszłości, z powodzią tysiąclecia również się uporano. Czas przywitać nowe milenium.... czytaj więcej
Minęło 13 lat, a jakby jeden dzień. Piotr Zarzycki zmienił fryzurę, Witold Wanycz trochę posiwiał, a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones