Recenzja serialu

Lew, czarownica i stara szafa (1988)
Marilyn Fox
Ronald Pickup
Michael Aldridge

Lew, czarownica i stara szafa

<i>Do Lucy Barfield Moja Droga Lucy, Napisałem tę opowieść dla Ciebie, ale kiedy zaczynałem pisać, nie zdawałem sobie sprawy, że dziewczynki rosną szybciej niż książki. W rezultacie jesteś już
Do Lucy Barfield Moja Droga Lucy, Napisałem tę opowieść dla Ciebie, ale kiedy zaczynałem pisać, nie zdawałem sobie sprawy, że dziewczynki rosną szybciej niż książki. W rezultacie jesteś już za stara na bajki, a kiedy tę książkę wydrukują i oprawią, będziesz jeszcze starsza. Ale pewnego dnia będziesz dostatecznie stara, aby znowu do bajek wrócić. Możesz wtedy zdjąć tę książkę z jakiejś wysokiej półki, odkurzyć i powiedzieć mi co niej myślisz. Prawdopodobnie będę wtedy tak głuchy, że nie będę nic słyszał, i tak stary, że nie będę niczego rozumiał, ale na pewno będę wciąż twoim kochającym cię ojcem chrzestnym. C.S. Lewis. Powyższa dedykacja poprzedza „Lwa, czarownicę i stara szafę”, pierwszą część słynnego cyklu powieściowego dla dzieci, autorstwa Clive’a Staplesa Lewisa. Oprócz „Lwa…” składają się na niego: „Książę Kaspian”, „Podróż Wędrowca Świtu”, „Srebrne krzesło”, Koń i jego chłopiec”, „Siostrzeniec czarodzieja” i „Ostatnia bitwa”. Najpopularniejszą i w opinii wielu najlepszą powieścią jest jednak utwór otwierający. Powstało kilka adaptacji filmowych tej historii, lecz zwłaszcza dwie są godne uwagi. Głośny, poparty wielkim budżetem film z 2005 r. z wytwórni Disneya oraz kameralny serial z końca lat osiemdziesiątych, zrealizowany przez brytyjską stację BBC. W niniejszej recenzji postaram się przybliżyć wszystkim właśnie ten serial. Londyn 1940. Czworo rodzeństwa: Lucy, Susan, Peter oraz Edmund Pevensie w obawie przed bombardowaniem zostają wysłani na wieś. Trafiają do domu starszego Profesora, z którym szybko znajdują wspólny język. Niestety po posesji szarogęsi się niejaka pani Macready, a jej do osób drogich sercu zaliczyć nie można. Z tego powodu wydaje się, że pobyt na wsi nie będzie specjalnie przyjemnym doświadczeniem. Okazuje się jednak, że opuszczony pokój na poddaszu skrywa tajemnicę. Dzieci odkrywają, że przez drzwi od szafy można przedostać się do innego, magicznego, świata pełnego mówiących zwierząt i mitycznych stworzeń – Narnii. Narnia rządzona jest przez samozwańczą królową Jadis, Białą Czarownicę. To przez nią cały czas panuje tam zima, ale nigdy nie ma Świąt Bożego Narodzenia. Mieszkańcy żyją w ciągłym strachu, gdyż królowa przy pomocy zgrai sługusów dowodzonej przez wilka, kapitana tajnej policji Maugrima, surowo każe najdrobniejszą przewinę, będącą w jej ocenie przejawem niesubordynacji. Istnieje jednak cień nadziei. W zamku Cair Paravel znajdują się cztery trony, na których według legendy mają zasiąść dwie córki Ewy oraz dwóch synów Adama. Nikt nie wątpi, że chodzi o rodzeństwo Pevensich. Ich panowanie ma przynieść dobrobyt. Kolejną dobrą wiadomością są pogłoski o planowanym powrocie potężnego Lwa Aslana, który ma pomóc w pokonaniu wiedźmy i przekazaniu władzy dzieciom. Sprawy jednak mocno się komplikują, kiedy Edmund Pevensie przechodzi na stronę Białej Czarownicy… Ocenę produkcji zacznijmy od samej struktury. Serial został podzielony na sześć krótkich, około 30 minutowych, odcinków. Każdy z nich kończy się w najbardziej interesującym momencie, co sprawia, że z niecierpliwością czekamy na następny. Pamiętam, jak wieki temu, dziecięciem będąc, w pewne zimowe ferie czekałem z wypiekami na ciąg dalszy. Żeby odświeżyć sobie tamte emocje, kiedy nie tak dawno przystępowałem do seansu na DVD, postanowiłem, że będę oglądał jeden odcinek dziennie. Mój ambitny zamiar prawie się powiódł. Po odcinku piątym stwierdziłem ze nie zdzierżę 24 godzin przerwy i od razu włączyłem finałowy – szósty, co chyba najlepiej świadczy o tym, że serial jest udanym przedsięwzięciem. Mimo iż w oczy coraz śmielej zagląda mi przerażające widmo trzydziestu wiosen (brr!), z przyjemnością ponownie zanurzyłem się w baśniowym świecie Narnii. Popisów aktorskich w „Lwie…” nie uświadczymy, ale odtwórcy pasują do swoich ról i poprawnie wykonują swoje zadania. Najwięcej kontrowersji wzbudził wybór Sophie Wilcox do roli Lucy, gdyż Sophie była taką sympatyczną kluseczką nie pasując wyglądem do wyobrażeń większości czytelników. Ja jednak będę bronił tego wyboru. Chociaż nie, nie muszę bronić. Sophie Zagrała najlepiej z całej czwórki, mając najtrudniejszą rolę, więc broni się sama. Poza tym, zwróciłbym uwagę na świetną robotę Michaela Aldridge’a jako Profesora. Niby rola dla aktora niespecjalnie ciekawa, przez większość czasu siedzi za biurkiem i rozmawia z dziećmi, a jednak Aldridge pokazał w niej swoje umiejętności. Mając mało czasu na ekranie, udało mu się stworzyć postać emanującą ciepłem i mądrością. Serial swoje lata już ma, a ponadto twórcy dysponowali skromnym budżetem i nie stać ich było na jakieś wyśrubowane efekty specjalne. Zdecydowano się zatem na opcję teatralną opierając się na wyobraźni widza i to zadziałało. Obecnie pewnie 90 procent widowni od razu by z pogardą orzekła, że Bobry to nie bobry tylko ludzie w kostiumach etc. Dawniej było inaczej: skoro mamy aktorów przebranych za bobry to znaczy, że to bobry i basta. A od siebie dodam, że najbardziej fajowe gadające bobry, jakie tuptały po świecie. Niektórzy trzeciorzędni bohaterowie, np. pegazy czy orły, zostały po prostu narysowane i ten animowany materiał wklejono do filmu. Niestety do ich współgrania na ekranie z rzeczywistymi bohaterami można mieć zastrzeżenia, wyraźnie trąci myszką. Ten minus jest jednak rekompensowany przez wspaniałego Lwa Aslana, którego stworzenie kosztowało sporo wysiłku i wymagało współpracy wielu osób. Musiał wyglądać wiarygodnie, a nie było komputerów do pomocy. Zrobiono wielkiego lwa, starając się przy tym by wyglądał jak najbardziej realistycznie. Zmieniono jedynie oczy, by spojrzenie Aslana było bardziej delikatne od dzikiego wzroku lwów. Głowa sterowano za pomocą pilota, zaś za poruszanie się Lwa odpowiedzialni byli Ailsa Berk i William Todd Jones, „schowani” w jego wnętrzu w nieprawdopodobnych pozycjach. Zgranie całego zespołu zaowocowało. Oczywiście Lew nie biega i nie skacze, ale to dobrze, gdyż jego majestatyczny krok dodaje dostojeństwa tej postaci. Z powodzeniem głosu użyczył mu Ronald Pickup. Mówiąc spokojnie, cicho, lecz w swojej intonacji zaznaczając autorytet Aslana. Zaletą jest również scenografia. Wnętrza są urządzone ładnie i w przekonywujący sposób. Wnętrze chatki fauna Tumnusa, norka Bobrów, czy wreszcie Cair Paravel wyglądają jak należy. Całość oprawiona jest spokojną, nastrojową muzyką. Powiedzmy teraz słów parę o samym C. S. Lewisie, profesorze literatury angielskiej na Uniwersytecie w Cambridge. Do około trzydziestego roku życia był ateistą i pewnie do głowy mu nie przyszło, że do historii literatury przejdzie jako autor chrześcijański. Tak się jednak stało, gdyż Lewis nawrócił się na chrześcijaństwo i z religii czerpał inspirację dla kilkudziesięciu swoich książek, m.in. cyklu „Opowieści z Narnii”. Najwyraźniej chrześcijańskie wpływy widać właśnie w „Lwie, czarownicy starej szafie”. Nie sposób nie dostrzec podobieństwa pomiędzy Aslanem i Chrystusem, choć nie wolno pomiędzy Nimi stawiać znaku równości. Kończąc recenzję chciałem zachęcić wszystkich do lustracyjki swoich własnych szaf. Może uda im się znaleźć przejście do Narnii i odegrać w niej jakąś istotna rolę? A pamiętajmy, że kto raz był królem Narnii, na zawsze nim pozostanie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones