Recenzja filmu

Wyjść na prostą (2012)
James Ponsoldt
Mary Elizabeth Winstead
Aaron Paul

Jej Wysokość Mary Elizabeth Winstead I

Kate i Charlie stanowią całkiem udane młode małżeństwo. On nie ma jej za złe, gdy w nocy zasika wspólne łoże, czy któryś raz z rzędu nie wróci do domu po imprezie. Ona nie wytyka ukochanemu, że
Tak naprawdę, by cieszyć się znakomitym kinem, jakim jest "Smashed" trzeba spełnić tylko jeden warunek – oglądać je w jak najmniejszym pomieszczeniu. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu – to, co wyprawia na ekranie Mary Elizabeth Winstead przyprawia o przysłowiowy opad szczęki; po pożegnaniu napisów końcowych szybciej ją odnajdziemy i zaoszczędzony czas poświęcimy na zasłużone zachwyty nad grą młodej Amerykanki.

Kate i Charlie stanowią całkiem udane młode małżeństwo. On nie ma jej za złe, gdy w nocy zasika wspólne łoże, czy któryś raz z rzędu nie wróci do domu po imprezie. Ona nie wytyka ukochanemu, że większość doby spędza przesiadując na kanapie i czasem zdarzy mu się przysnąć podczas "migdalenia". Takie rzeczy są jak najbardziej możliwe, gdy zakochani dzielą jedną, wielką namiętność – alkohol. Nasi bohaterowie piją bowiem wszędzie, z każdym, i bez względu na porę – takt ich żywota wyznaczają puste butelki opróżnionych trunków. Kate ma przynajmniej nad partnerem przewagę stałej pracy – jest nauczycielką w podstawówce. I właśnie przykry incydent w klasie – po mocno zakrapianym dniu powszednim zwymiotuję przed szkrabami – połączony z mało przyjemnymi pobudkami w różnych, bliżej niezidentyfikowanych rejonach miasta sprawi, że podejmie stanowczą decyzję o zmianie rytmu wiedzionego życia.



Przed seansem zastanawiałem się, w jakie tony zechce uderzyć Ponsoldt zabierając się za temat uzależnień. Oniryczne, mroczne, pełne ciężkich pogłosów na wzór symfonii "Requiem dla snu" autorstwa Darrena Aronofsky'ego, czy raczej nada im trochę uniwersalnego, wygładzonego wydźwięku, jak chociażby Zemeckis w "Locie". Okazuje się, że reżyser wybrał inną, równie ciekawą linie melodyczną. Oparł ją na trzech nutach: autentyzmu, minimalizmu oraz naturalizmu. Ponadto ubrał drugie dziecko w karierze w ujmującą szatę szytą złotymi nićmi skromności formy i bogactwa treści. Końcowy efekt miejscami wprost urzeka.

Twórca nie bierze na swe barki zadania kompleksowej, wielowymiarowej, osadzonej w konkretnym wymiarze społecznym analizy problemu alkoholizmu. Zamiast tego postanowił w oknie 81 minut przedstawić wycinek życia zwykłego człowieka toczącego nierówny bój ze swoją słabością. Scena za sceną, ujęcie za ujęciem obserwujemy najpierw małżonków błąkających się w alkoholowym amoku na parkiecie rutyny kolejnych mijających dni, stopniowe staczanie się dziewczyny, aż wreszcie dzień, w którym dociera do niej beznadzieja obecnej egzystencji. Z całych sił chwyta wyciągniętą rękę kolegi ze szkoły i zapisuje się do grupy AA. I dopiero wtedy na gładkiej tafli dotychczasowej monotonii pojawiają się pęknięcia. Rzeczywistość postrzegana już nie przez pryzmat rozjaśniających i pomniejszających wiele pagórków trosk okularów tequili czy brandy przybiera niezwykle szorstkie krawędzie. Na jednym ze spotkań grupy wyzna: Myślałam, że jak skończę z piciem to wiele problemów zniknie – było inaczej. Dla Kate najtrudniejszym momentem nie okazało się wcale dostrzeżenie bolesnego odbicia w lustrze prawdy o sobie samym i przyznanie się do uzależnienia. Brutalna wymiana ciosów z życiem przyszła w chwili, gdy zdecydowała się kroczyć alejami trzeźwości. Każdy nałóg jest niczym okrutny lichwiarz – dopóki zaciągamy u niego dług i żyjemy na jego kredyt, dopóty stosunkowo rzadko przypomina o swej obecności. Dopiero, gdy wskażemy mu drzwi wyjściowe z pełną bezwzględnością wystawia srogi rachunek. Również Kate będzie musiała uporządkować wszystkie zaległości i nierozwiązane problemy nagromadzone na rozstajach przeszłości. Pętla kłamstwa, jaką sama uwiła nieporadną próbą zatuszowania nałogu, coraz widoczniej pocznie zaciskać się wokół jej szyi. Im mocniej się stara, im więcej energii wkłada, w to, by uporać się z dawnym życiem, tym bardziej daje ono o sobie znać. Zadawane uderzenia są dotkliwsze, a okazji do ucieczki w ramiona cierpliwie czekającego starego przyjaciela przybywa.



Największym atutem dzieła Ponsoldta nie okazuje się jednak wspomniana ujmująca prostota i szczere podejście do zagadnienia alkoholizmu, pozbawione rozbuchanych ambicji i mainstreamowego zadęcia, a Mary Elizabeth Winstead. Już w prequelu kultowego "The Thing" Johna Carpentera udowodniła ponad wszelką wątpliwość, że śliczne lica są jedynie dodatkiem do umiejętności aktorskich, tym niemniej uczciwie przyznaję – nie sądziłem, że stać ją na tak wiele. W "Smashed" Amerykanka wznosi się na wyżyny kunsztu zarezerwowane dla prawdziwych tuzów. Zazwyczaj pisząc staram się wystrzegać przesadnej egzaltacji, tak w tym konkretnym przypadku stawianie tamy całemu potokowi ciepłych słów pod adresem panienki Mary wydaje się być po prostu nie na miejscu. Już dawno nikt w takim stopniu nie zauroczył mnie swoją grą aktorską. Ostatni raz z porównywalnym zachwytem w oczach podziwiałem chyba Jessicę Chastain w "The Tree of Life" Malicka. U Ponsoldta nie oglądamy Mary wcielającej się w alkoholiczkę, a Mary alkoholiczkę. Odzianą w zwyczajność, z przetłuszczonymi włosami, o matowej, papierowej cerze. Pełną młodzieńczej pasji i szaleństwa, a jednocześnie coraz mniej odnajdującą się w świecie otulonym kuszącą mgiełką nałogu. Pozbawioną wsparcia najbliższych, zdaną na łaskę opiekunki z grupy, miotającej się na wyboistej ścieżce oczyszczenia. Niesamowicie autentyczną w niepewnych krokach stawianych w kierunku odległego światełka wolności w tunelu rozpadającego się życia. Z wielkim trudem przedzierającą się pośród ciemnych chmur gorzkiej rzeczywistości, w której mało kto akceptuje i wierzy w autentyczność dokonanej przemiany. Przysłuchując się kilku monologom wygłaszanym przez Kate ma się ściśnięte gardło i z całym sercem kibicuje jej staraniom w budowaniu nowego ja.



Christian Bale odbierając Złotego Globa za rolę w "Fighterze", przytomnie zauważył, że jego efektowna kreacja nie miałaby racji bytu, gdyby nie stateczna rola Marka Wahlberga. Podobnie rzecz wygląda w "Smashed". Mary świeci pełnym blaskiem, ponieważ reszta obsady z wyczuciem zwalnia scenę. Aaron Paul jako ekranowy mąż wykonuje naprawdę świetną robotę. Charlie kocha żonę – tak przynajmniej twierdzi. Niestety miłość nie ogranicza się li tylko do wonnych róż górnolotnych zapewnień o żywionym uczuciu, a swoje prawdziwe oblicze skrywa raczej w codzienności mało efektownych czynów czy drobnych gestów dyktowanych dobrem najbliższej osoby – tych w życiu młodzieńca w stosunku do ukochanej ewidentnie brakuje. Dobrze czuje się w małżeństwie, póki dzieli z damą swego serca chwile radości – nawet jeśli mają one twarz alkoholowego odurzenia. Gdy sprawy przestają układać się po jego myśli robi to, co każdy stuprocentowy mężczyzna w chwili pojawienia się problemów na horyzoncie – zabiera zabawki z piaskownicy i usuwa się w cień. Nie spieszy mu się, by stąpać u boku najdroższej kobiety na nowej drodze, służyć oparciem ramienia. Za wygodnie rozsiadł się w fotelu przygnębiającego marazmu. Dla spokoju sumienia, z bezpiecznej odległości pozornie kibicuje żonie, ale w skrytości ducha liczy na jej potknięcie.

Edycja na błękitnym krążku nęci solidnością. Jakość audio i wideo, biorąc pod uwagę mały budżet produkcji, z nawiązką spełniają oczekiwania. Dodatki w postaci obowiązkowego komentarza audio reżysera oraz materiału making of, Sony uzupełniło o usunięte sceny i filmik z festiwalu w Toronto. Powyższy opis dotyczy wydania przeznaczonego na rynek amerykański – w Polsce premierę miało tylko DVD.



"Smashed" to zwycięstwo skromnego kina. Mądrego, uczciwego względem widza, wyzutego z hollywoodzkiej sztuczności i gry pozorów. Ponsoldt nakręcił piękny film o pojedynkach z ludzkimi słabościami unikając przy tym ckliwości czy wymuszonego współczucia dla swoich bohaterów. W powszedniości żywota zniewolonej jednostki, i jej zmaganiach by skruszyć kajdany nałogu, ukazał niełatwą ścieżkę, jaką musi przebyć człowiek pragnący zasmakować raz utraconej wolności. Chociaż "Smashed" nie niesie w swym rdzeniu żadnego novum w podjęciu problemu alkoholizmu, a fabularna lokomotywa toczy się spodziewanym torem, to jednocześnie dzięki brawurowej roli Mary Elizabeth Winstead stanowi poruszające studium walki z uzależnieniem, w którym niejako rykoszetem, w tle można dostrzec delikatnie przebijający się obraz istoty małżeństwa i miłości.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones