Recenzja filmu

Terminator 2: Dzień sądu (1991)
Tomasz Niezgoda
James Cameron
Arnold Schwarzenegger
Linda Hamilton

He will not be back… too bad

Chyba wszyscy kinomani stwierdzą jednogłośnie, że kontynuacje serii, choć bardzo dobrze stworzone technicznie, nie zawsze idą w parze z sukcesem końcowego odbioru przez widzów. Sformułowanie "ale
Filmy science fiction nierzadko dają nam ciekawie przedstawioną historię. Scenariusz potrafi zaskakiwać zwrotami akcji, a klimat raczy być zaskakująco gęsty. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy… gatunek ten powstał przede wszystkim po to, żeby cieszyć nasz zmysł wzroku i słuchu, i właśnie w tej kwestii wywołuje niemałe emocje. Idealny przepis na pękający w szwachbox office? Umiejętnie zbudowany scenariusz połączony z wysokobudżetową ucztą audio-wizualną. Kiedy w drugiej połowie lat 70. do kin weszły "Gwiezdne wojny"cały świat oniemiał… fabularny powiew świeżości, niesamowite zaplecze techniczne, zapierające dech efekty specjalne, niespotykane do tej pory wrażenia dźwiękowe – nic dziwnego, że dziełoLucasazdobyło mnóstwo nagród filmowych, na dobre wpisało się w kanon filmów sci-fi i dało podwaliny pod kolejne wysokobudżetowe produkcje, a trzeba przyznać, że poprzeczka została umieszczona gdzieś w odległej galaktyce. Twórcy wspinali się na wyżyny swojej wyobraźni i wydawali coraz to nowsze propozycje: kolejne części "Gwiezdnych wojen", "Obcego", "Mad Maxa" oraz mnóstwo innych hitów, które zdobyły status legendarnych. Nie oszukujmy się – większość z nich to filmy, gdzie akcja dzieje się na pokładzie wymyślonych wehikułów daleko od Błękitnej Planety, a bohaterowie powstali najpierw w głowach ludzi od filmu, a później na kartkach papieru – wszak nikt ich nigdy nie widział. To wszystko daje twórcom duże pole do popisu – można stworzyć coś, czego nie było. Sprawa ma się inaczej, gdy historię trzeba osadzić w „czasie rzeczywistym”: gdy samochody nie mogą latać, budynki to nie stacje kosmiczne, a bohaterami są ludzie (lub twory humanoidalne łudząco podobne do ludzi). Przy tego typu produkcjach twórcy są stawiani przed arcytrudnym wyzwaniem - muszą wykreowaćidealnie odwzorowaneefekty specjalne. Tak właśnie uczyniłCameronw swoim "Dniu sądu”.

"Terminator 2" jest kontynuacją historii z pierwszej części. Akcja toczy się około 11 lat po wydarzeniach z pierwowzoru, gdy celem była Sarah Connor - matka nienarodzonego wówczas przywódcy ruchu oporu. W "dwójce" Sarah przebywa w zakładzie psychiatrycznym. Jest przekonana, że za dwa lata dojdzie do zagłady, maszyny przypominające ludzi zawładną światem, a całości może zapobiec jej syn jako przyszły przywódca ruchu oporu. Jak nietrudno się domyślić, teraz celem do zlikwidowania jest 10-letni syn Sary – John Connor – wychowywany przez rodzinę zastępczą, zbuntowany i pyskaty, jednocześnie sprytny i zaradny chłopak. Do zgładzenia młodego Connora został stworzony terminator o nazwie kodowej T-1000 (Robert Patrick) - niezwykle skuteczny i niebezpieczny robot wykonany z płynnego metalu – dzięki temu może imitować przedmioty oraz ludzi. Nowością "Dnia sądu"jest drugi terminator – T-800 (Arnold Schwarzenegger) – ten ma za zadanie chronić Johna, jednak technologicznie przy T-1000 wypada co najmniej blado. "Anioł stróż" Johna to metalowy endoszkielet pokryty ludzką tkanką, do złudzenia przypominający wroga matki chłopca z pierwszej części.

Wydawałoby się, że właściwa akcja rozpocznie się dopiero przy bezpośredniej konfrontacji dwóch terminatorów – nic bardziej mylnego. Już od pierwszych minut mamy wrażenie, że cały czas coś się dzieje, a najlepszym tego dowodem jest chociażby bezbłędnie stworzony pościg T-1000 za Connorem. Trzeba przyznać, że to jeden z najlepiej zrealizowanych pościgów w historii kina, tym bardziej, że film powstał na początku lat 90., więc praktycznie wszystkie efekty, wypadki i kolizje tworzone były analogowo – przy użyciu prawdziwych pojazdów na zamkniętych odcinkach ulic. Nie było mowy o kilkukrotnych powtórkach lub zmianie animacji urwanego zderzaka stworzonego w programie graficznym. Moment zeskoku ciężarówki z wiaduktu (oraz późniejszego uderzenia w inny)wgniatał w fotel, a specjalnego uznania dodaje fakt, że pojazd faktycznie zeskoczył z tego wiaduktu! W dzisiejszych produkcjach taka sekwencja byłaby stworzona na komputerze i z pewnością byłoby widać "sztuczność" ujęcia. W "T2" jesteśmy świadkami całej masy znakomitych efektów pościgowych tworzonych za pomocą prawdziwych pojazdów kierowanych przez kaskaderów. Jakby tego było mało, w drugiej połowie filmu przedstawiony jest przelot helikoptera pod naprawdę niskim mostem - ten również odbył się naprawdę. Bez użycia makiet czy skali – autentyczny śmigłowiec faktycznie lecący pod mostem - majstersztyk! W sumie zdecydowana większość oprawy wizualnej opiera się na ciężkiej pracy twórców. Zarówno kwestie pirotechniczne, tworzenie zrobotyzowanych kukieł aktorów, ujęcia z makietami stworzonymi z niezwykłą precyzją, jak i czasochłonna charakteryzacja nie na darmo zasłuży na Oscara. Efekty CGI używane są wyłącznie tam, gdzie trzeba nagiąć rzeczywistość, jak np. przetapianie płynnego metalu na postać człowieka. Dźwiękowcy również nie próżnowali. Oprawie audio nie można zarzucić absolutnie nic, a sposób, w jaki powstawały różnego rodzaju specyficzne dźwięki powodują uśmiech i niedowierzanie, więc najlepiej obejrzeć materiały "making of" dostępne chociażby na popularnych serwisach streamingowych. Niewiarygodne, do czego można wykorzystać podrasowany dźwięk dmuchania przez rurkę do pojemnika z jogurtem albo wrzucania do niego różnych przedmiotów. Wszystkie elementy układanki filmowej, zaczynając od podstawowych scen aktorskich, poprzez starannie przygotowane makiety i nowatorskie CGI, na dynamicznych pościgach czy spektakularnych wybuchach kończąc, zostały idealnie zmontowane (zdobyta nominacja, szkoda, że nie Oscar). Zresztą nie ma się co dziwić -Cameronsłynie z monumentalizmu i skrupulatnego tworzenia swoich produkcji (ot taki "Avatar 2" – premiera przesuwana tyle razy, że chyba ostatecznie akcja filmu będzie się pokrywać z datą premiery).

Kwestia obsadzenia ról również wydaje się przyzwoita. Aktorzy nie mogli się tu wcielić w wybitnie trudne do zagrania postaci, wszak mamy do czynienia z filmem akcji, ale wiarygodnie podeszli do powierzonych im charakterów.Arnoldwypadł wyśmienicie i zagrał tak jak powinien zagrać – słynne „hasta la vista, baby”! Pojawiające się smaczki: wtórne "I’ll be back" czy "I need a vacation" nawiązujące do "Gliniarza w przedszkolu", powodowały rozluźnienie podczas seansu.Patrickpotrafił być zarówno zimnym i bezwzględnym terminatorem, jak i nie wzbudzającym podejrzeń policjantem – przyzwoicie. Bardzo dobrze spisał się za to debiutujący na dużym ekranieEdwardFurlong. Wyglądał bardzo naturalnie i mimo niezbyt poważnego podejścia do aktorstwa stworzył barwną i ciekawą postać. Rola w "T2" otworzyła przed nim furtkę do kariery i mogła dać ogromne możliwości, jednak młody aktor nie wykorzystał odpowiednio swojego potencjału i oprócz "Więźnia nienawiści"zagrał kilkanaście podrzędnych ról. Odtwórca Johna Connora nie zniósł ciężaru showbiznesu – wdał się w konflikt z prawem, prywatnie miał też poważne problemy z używkami, jednak dobrze wykonanej pracy przy "T2" nikt mu nie odbierze.

Chyba wszyscy kinomani stwierdzą jednogłośnie, że kontynuacje serii, choć bardzo dobrze stworzone technicznie, nie zawsze idą w parze z sukcesem końcowego odbioru przez widzów. Sformułowanie "ale jedynka była najlepsza" stało się pewnego rodzaju standardem, jednak nie w tym przypadku. Rozmach produkcji widać w każdej minucie… ciekawie skomponowana fabuła, piorunująco dobrze wykonane efekty specjalnie – zarówno te analogowe, jak i cyfrowe (te wręcz się nie zestarzały), mistrzowski dźwięk oraz niezwykle dynamiczny i precyzyjny montaż. Wszystkie te elementy powodują, że według mnie "Dzień sądu"jest najlepszą częścią serii, a dodatkowo zasługuje na miano najlepszego sequela w historii kina! Do dziś nikomu nie udało się dokonać czegoś podobnego. Gdy nadarza się okazja, film ten oglądam z takimi samymi wypiekami na twarzy jak za pierwszym razem. Niestety… ostatni bastion świetnych kontynuacji padł wraz z premierą "T2". Już tu nie wróci… a szkoda.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Powstały w 1984 roku "Terminator" stał się niespodziewanym przebojem. O sequelu mówiło się zaraz po... czytaj więcej
Gdy w 1984 roku James Cameron nakręcił pierwszego "Terminatora", nikt łącznie z nim samym nie liczył na... czytaj więcej
Zwykło się mawiać, że kontynuacja przeboju nigdy nie dorówna pierwowzorowi. W dużej mierze to prawda,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones