Recenzja filmu

Sucker Punch (2011)
Zack Snyder
Emily Browning
Abbie Cornish

"Nie wiadomo, kto będzie bohaterem tej historii"

Początek – w porządku, wierzę w Snydera, jego najnowszy film będzie ostry - dziewczyny, walka, efekty. Będzie dobrze. Zaczyna się. Opening to pozbawiona słów sekwencja pokazująca dziewczynę,
Początek – w porządku, wierzę w Snydera, jego najnowszy film będzie ostry - dziewczyny, walka, efekty. Będzie dobrze. Zaczyna się.

Opening to pozbawiona słów sekwencja pokazująca dziewczynę, która nie chce, by jej ojczym zgwałcił jej siostrzyczkę. Bierze więc jego pistolet i strzela w jego kierunku z odległości kilku centymetrów. Nie trafia w ojca, ale trafia w żarówkę... i jednocześnie w swoją siostrę. Jakim cudem – nie mam pojęcia, w końcu żarówka dyndała gdzieś pod sufitem, siostra była skulona w kącie, a dziewczyna celowała mniej więcej po środku. Ostatecznie, ojciec wykonuje telefon, przyjeżdża policja która zabiera dziewczynę do szpitalu psychiatrycznego. Nie zwracam uwagi na spójność tego, co się dzieje, póki co skupiam się na smakowaniu tego co widzę: niemal non-stop slow motion, świetne filtry (wygaszone krawędzie, miękkie barwy), które tworzą świetny gotycki klimat. W tle łomocze "Sweet Dreams" Eurythmics w nowej, podrasowanej, hardrockowej wersji od Emily Browning, co świetnie współgra z obrazem i tempem wydarzeń. Jest dobrze.

Następnie dziewczynę przywożą do szpitala. Główny szef ośrodka umawia się z jej ojczymem, że w trybie ekspresowym przeprowadzą na niej lobotomię, by ta nie wygadała się, co tak naprawdę wtedy się stało. Oprowadzają dziewczynę po szpitalu, który niemal żywcem chyba wyjęto z "Wyspy tajemnic" Scorsese – zimne ściany, pozbawione życia twarze lekarzy, jedynym dźwiękiem jest odgłos otwieranych i zamykanych krat, a jedyną muzyką deszcz i pioruny za zakratowanym oknem. Jest więcej niż dobrze, bo montaż nadal jest znakomity, a filtry nadal pracują, jeszcze bardziej podkreślając złowrogość miejsca. W tle leci cover "Where is my mind?" Pixies, również w hardrockowym wykonaniu Yoav & Emily Browning.

Następnie dochodzi do zabiegu lobotomii, dłuto zaraz zostanie wbite w czaszkę dziewczyny, lekarz już unosi rękę z młotkiem i... Szpital zamienia się w burdel. Pacjentki to striptizerki, lekarze to alfonsi, dekoracja nagle staje się bardzo bogata, pełna stylowych mebli ociekających złotem. A dziewczyna musi nauczyć się tańczyć, żeby w ogóle tam być. Muzyka zostaje puszczona ("Army of Me" Björk w podkręconej, a jakże, wersji, dzięki czemu jeszcze lepiej pasowała do tego, co się działo na ekranie), kamera robi zbliżenie na oczy dziewczyny i... miejsce akcji znowu się zmienia. Tym razem na świątynię położoną gdzieś wysoko w zaśnieżonych górach. W niej siedzi mędrzec, który powie jej, co musi zrobić, by uciec z... tamtego miejsca, z którego właśnie przyszła, czymkolwiek by nie było. Potrzebuje czterech rzeczy: mapy, zapalniczki, noża i klucza, oraz piątej rzeczy, która będzie zagadką. A potem pod świątynię podchodzą trzy trolle, z czego jeden ma miniguna, i zaczynają walczyć z tą dziewczyną. Mędrzec się ulatnia, dziewczyna wygrywa walkę, kamera znowu robi zbliżenie na jej oczy... I miejsce akcji znowu wraca do burdelu, a wszyscy wokół niej klaszczą z zachwytu nad jej tańcem, który najwyraźniej właśnie zakończyła. I tak wsłuchując się w ostatnie rytmy "Army of Me", zastanawiam się, jakim cudem szpital zamienił się w burdel, burdel w tybetańską świątynię, a ta z powrotem w burdel. Tak, zdecydowanie ta kwestia nurtowała mnie najbardziej. Potem cała reszta, w tym tajemnicze zniknięcie obcasów u dziewczyny podczas walki.

Film wraz z zakończeniem okaże się wielką fantazyjną wariacją, ale na żaden konkretny temat. Jest to fantazja bardzo uboga, opowiedziana metodami, które już nieraz w kinie widziałem, a ten film tylko je przerabia jeszcze raz - a efekt jest naciągany, monotonny i przekombinowany. Dzieje się dużo, ale akcja stoi w zasadzie w miejscu. Dziewczyny gdzieś biegną, ale nigdzie nie docierają - wciąż się cofają. Walczą, ale nikogo nie pokonują - wciąż nadbiegają nowi przeciwnicy. Koniec końców jest to tylko sztuka dla sztuki, której jest za dużo - większość scen można by wyciąć lub skrócić, zaoszczędzono by na budżecie, a ja mniej bym się nudził.

Nowy film Snydera jest męczący i nudny, ale co najdziwniejsze, spełnia warunki kategorii wiekowej PG-13. Jest walka, ale nie ma przemocy (pokonywani przeciwnicy to głównie dziwne stwory, które umierają nie cierpiąc ani też nie krwawią). Miejsce akcji to burdel, bohaterki to prostytutki, ale seksu i erotyki tu nie ma – wprawdzie mają na sobie strój uznawany powszechnie (cholera wie czemu) za seksowny: mini, pończochy, szpilki, i głęboki dekolt, ale widz nie usłyszy ani aluzji seksualnych (tudzież żartów w tym klimacie), ani nie zobaczy ujęć wykorzystujących zgrabne aktorki (które też nie są ani trochę atrakcyjne). Przekleństw też nie usłyszy. PG-13 jak w mordę strzelił.

Jedyne, na co warto zwrócić uwagę w tym filmie, to muzyka – wprawdzie po "Army of Me" przestałem rozróżniać następne kawałki, wciąż jednak poziom był wysoki: szybka perkusja, wyraźny bass, konkretna gitara elektryczna, ciekawy wokal... jednym słowem - dobry rock, satysfakcjonujący fanów choćby grupy Nightwish. To wszystko razem współgrało z walką na ekranie i jej niebotycznym tempem, i świetnie się razem komponowało.

Sam Snyder nadal ma spore wyczucie w kwestii komponowania scen akcji oraz w posługiwaniu się montażem. Wciąż jest wiele świetnych scen, które w natłoku przeciętnych wyróżniają się na plus – do takich zalicza się na pewno sekwencja otwierająca, potem pojedynek w świątyni, pokonanie smoka (tak! One też się pojawią w tym filmie!) którego ogień z paszczy ledwo zdąży liznąć czółenka bohaterki nim ta zabije go efektownym cięciem kataną, czy akcja w pociągu, markowana na całkiem efektowny mastershot. Sceny te nie znikają w natłoku gorszych, ale na pewno nie warto tylko dla nich wybierać się do kina.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Trzeba przyznać, że Snyder wyrobił sobie w światku hollywoodzkim pewną markę. Jego filmy zazwyczaj... czytaj więcej
Zack Snyder robi filmy oryginalne. Czasem czerpie inspirację z historii jak to było w przypadku "300",... czytaj więcej
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, co Zack Snyder miał na myśli, kręcąc ten film. Z jednej strony może... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones