Recenzja filmu

Sherlock Holmes (2009)
Guy Ritchie
Robert Downey Jr.
Jude Law

Czy to Holmes, drogi Watsonie?

Sherlock Holmes wraca po wielu latach. Jest tylko jedno podstawowe pytanie, czy autorowi - sir Arthurowi Conan Doyle'owi podobałaby się interpretacja Hollywoodu i eksperta od kina akcji - Guya
Sherlock Holmes wraca po wielu latach. Jest tylko jedno podstawowe pytanie, czy autorowi - sir Arthurowi Conan Doyle'owi podobałaby się interpretacja Hollywoodu i eksperta od kina akcji - Guya Ritchiego? Ostatnimi czasy filmowcy amerykańscy uwielbiają psuć wielkie dzieła, tworząc gnioty chwalone przez wielu tzw. "kinomanów". Można by tutaj wymienić najnowszego Bonda z Danielem Craigiem czy masę remake'ów wybitnych dzieł światowej kinematografii, które obrażają wielkie pierwowzory. Zwiastun pokazywany na okrągło w blokach reklamowych popularnych kanałów telewizyjnych potwierdzał tylko moje obawy...

Jak najłatwiej opisać wiekopomne dzieło odnoszące się do przygód legendarnego detektywa? Jest to swoista hybryda przygód Harry'ego Pottera, najnowszych części sagi przygód o Jamesie Bondzie i obrazu pt. "Anioły i demony" na podstawie książki Dana Browna z lekką domieszką pomysłu Doyle'a [imiona bohaterów, drobne podobieństwa postaci]... Czy Robert Downey Jr. wykreował poprawnie detektywa? Moim zdaniem tak, do jego gry nie można mieć zarzutu, zrobił mniej więcej tyle, ile dało się zrobić mając tak mierny scenariusz. Pokazał w znakomity sposób lekką ironię, choć ukazał [za to akurat nie on ponosi odpowiedzialność] Holmesa jako Jackie Chana wiktoriańskiej Anglii. I już za taką wizję, scenarzystów powinno się odseparować od brania udziału w kolejnych produkcjach filmowych. O ile kino Stephena Chowa, Bruce'a Lee, czy wspomnianego Chana może bawić i poprawiać humor to nie można jednak używać słynnej postaci literackiej do czegoś takiego. Poczekajmy jeszcze trochę i Amerykanie wymyślą "Potop" z Kmicicem wyruszającym na podbój kosmosu, który w międzyczasie wyciągnął Oleńkę z międzygalaktycznej agencji towarzyskiej dla Marsjan. Litości!

Fabuła jest banalna, sztampowa i przewidywalna. O ile jestem przeciwny trzymania się każdą kończyną podpórki o nazwie 'realizm' tak tutaj jego całkowity brak mnie raził. Pal sześć chucherko powalające dryblasów, czy niewielkie obrażenia po uderzeniu głową o stalową powierzchnie. Ale gdy pod koniec filmu urocza dziewczyna Holmesa [nie, nie grana przez Indianie Jonesie, ale tutaj jest chyba jeszcze gorzej...

"Sherlock Holmes" aż kipi ogranymi zagrywkami [person=11763]Guya Ritchiego'>Ursulę Andress] spada ze sporej wysokości na kręgosłup, chwilę poleżała, po czym pojawił się Holmes i natychmiast wstała o własnych siłach. Wg mnie [a nie jestem specjalistą w takich sprawach, więc mogę się mylić] taki upadek skończyłby się w najlepszym wypadku [i z pomocą Bożą] całkowitym paraliżem. Wszyscy śmiali się z lodówki w Indianie Jonesie, ale tutaj jest chyba jeszcze gorzej...

"Sherlock Holmes" aż kipi ogranymi zagrywkami [person=11763]Guya Ritchiego. Co udało się w "Przekręcie" niekoniecznie musi udać się tutaj. Dynamizm, szybkie sceny akcji - rozumiem, że dla współczesnego odbiorcy wszystko musi być proste jak budowa cepa i idiotyczne, ale ja jako tradycjonalista wolałbym, aby Holmes swoją formułą bardziej przypominał jednak kryminały w stylu kinowych przygód Herkulesa Poirota - niezależnie czy w roli głównej z Finneyem, Ustinovem, czy Suchetem. Film o takim tytule, jak ten powinien być ciekawy. Tymczasem wytwór Ritchiego taki nie jest. Akcja kryminału ciągnie się niemiłosiernie, niekiedy przerywana tylko rzeźnickimi bijatykami i humorem na niewysokim poziomie.

Ale są też zalety... Primo - scenografia. Wyśmienita, po części zapewne zrobiona za pomocą efektów komputerowych, ale tak dobrze wyglądające odwzorowanie ówczesnego Londynu budzi respekt. Okolica Baker Street wygląda pięknie, rekwizyty, ozdóbki, czy Buldog Angielski pobudzają klimat - jakże zabity przez tragiczną interpretację scenarzystów. Zastrzeżeń nie można mieć do muzyki - Hans Zimmer zazwyczaj nie zawodzi. Oczywiście nie jest to mistrzostwo świata [zawsze od mających rozgłos w światku filmowym kompozycji Niemca wolałem dokonania Morricone, czy chociażby Badalamentiego].

Trudno mi powiedzieć, co brało jury Filmwebu, nagradzając ten film prestiżowym znaczkiem rekomendującym tego przeciętniaka. Jest to tytuł nadający się do obejrzenia przy piwie [tudzież innych mocniejszych trunkach] połączonym z rozmowami, wycieczką do lodówki czy toalety. Cały ten hałas, promocja medialna i zachwyty nie są współmierne do klasy tej produkcji. Ritchie powrócił do formy, którą prezentował podczas pożycia z Madonną.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przyznaję, że premiery "Sherlocka Holmesa" wyczekiwałam niecierpliwie i z niepokojem. Słynny detektyw... czytaj więcej
Brawurowa akcja, skomplikowana fabuła, nastrojowa sceneria i genialne aktorstwo. Oto klucz do stworzenia... czytaj więcej
O grze aktorów w najnowszej wersji "Sherlocka" napisano już wiele dobrego, o złym oczywiście nie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones