Film robi wrażenie imitacji stylu Cody, a nie czegoś, co faktycznie wyszło spod jej ręki. Za dużo w nim popisów erudycji, a za mało elementów dramatycznych, a przecież autorka słynie z
W reżyserskim debiucie Diablo Cody (scenarzystki nagrodzonej Oscarem za "Juno") znaleźć możemy wszystko, za co pokochali ją widzowie - soczyste, pełne ironii dialogi, nieszablonowe postacie i serię popkulturowych nawiązań. Mimo to film nie odniósł spodziewanego sukcesu.
"Raj" to historia Lamb (ang. owca) Mannerheim (w tej roli Julianne Hough) - dziewczyny wychowanej w chrześcijańskim duchu, w miasteczku zaludnionym przez skrajnych konserwatystów, których życie kręci się wokół lokalnej parafii. W skutek wypadku samolotowego, który pozostawił liczne blizny na jej ciele, protagonistka wyrzekła się wiary. Dziewczyna pakuje walizki i rusza do Las Vegas, by wreszcie zasmakować ziemskich przyjemności, a jej przewodnikami po "mieście neonów" zostają nowo poznani: barman William (Russell Brand) i piosenkarka Loray (Octavia Spencer).
Zmarnowany potencjał - choć zazwyczaj nie używam tego określenia, to w tym przypadku pasuje ono jak ulał. Są w "Raju" świetne momenty, jak chociażby scena "przemowy" głównej bohaterki w kościele, ale przez pozbawioną polotu reżyserię nie tworzą one spójnej całości. Widać, niestety, że to debiut. Autorce brakuje wprawy w opowiadaniu historii, przez co film - mimo krótkiego czasu trwania - sprawia wrażenie rozwlekłego.
Zabrakło też w "Raju" dobrej ścieżki dźwiękowej. Poprzednie filmy, w których maczała palce Cody, odznaczały się przede wszystkim udzielającą się widowni rockową energią. W jej najnowszym dziele tego nie uświadczymy. Widzowie będą musieli się zadowolić kilkoma klubowymi kawałkami i coverem Radiohead.
W tym miejscu jestem zmuszony przerwać tę wyliczankę błędów i zmarnowanych szans. "Raj" to w gruncie rzeczy całkiem niezły, sympatyczny film za sprawą dobrej obsady, łatwych do polubienia bohaterów i zapadających w pamięć kwestii dialogowych. Po prostu sprawia on wrażenie imitacji stylu Cody, a nie czegoś, co faktycznie wyszło spod jej ręki. Za dużo w nim popisów erudycji, a za mało elementów dramatycznych, a przecież autorka słynie z wyważonych, życiowych historii. Jeśli jednak nie nastawicie się na nic wybitnego, czeka Was dobra rozrywka na niedzielne popołudnie.