Recenzja filmu

Pewnego razu... w Hollywood (2019)
Quentin Tarantino
Leonardo DiCaprio
Brad Pitt

Dawno temu w Hollywood

Długo wyczekiwany, dziewiąty film Quentina Tarantino w końcu zawitał do polskich kin. Obraz miał swoją premierę w maju na festiwalu w Cannes, gdzie został bardzo ciepło przyjęty, a jego pokaz
Długo wyczekiwany, dziewiąty filmQuentina Tarantinow końcu zawitał do polskich kin. Obraz miał swoją premierę w maju na festiwalu w Cannes, gdzie został bardzo ciepło przyjęty, a jego pokaz zwieńczyły 7-minutowe oklaski. Tarantinodotarł z filmem na Lazurowe Wybrzeże w ostatniej chwili, gdyż zaledwie parę dni wcześniej skończył go montować. Na światową premierę trzeba było poczekać nieco dłużej - ta miała miejsce w lipcu.

Muszę przyznać, że z wypiekami na twarzy śledziłem cały okres produkcji filmu. Bardzo mi się spodobał koncept umieszczenia historii w Hollywood roku 1969 i wplecenie w nią wątku makabrycznych morderstw dokonanych przez sektę Charlesa Mansona, w wyniku których śmierć poniosła m.in. Sharon Tate - wówczas żona polskiego reżysera,Romana Polańskiego, będąca w ósmym miesiącu ciąży - oraz kilkoro ich wspólnych przyjaciół przebywających na terenie willi. W trakcie mordu Polański pracował w Europie nad scenariuszem filmu i ten fakt najpewniej ocalił mu życie.

Z całego okresu produkcji największe wrażenie zrobiły na mnie filmy umieszczane w sieci, które obrazowały plan współczesnego Los Angeles przekształcony w ten sposób, by ulice jak najbardziej odpowiadały ich wizerunkowi z minionych lat. Nie mogłem się doczekać, aż zobaczę finalny efekt na dużym ekranie i liczyłem na swoistą podróż w czasie.

Czas oczekiwania nareszcie dobiegł końca i obejrzałem film w trakcie prapremiery. Bez wątpienia był to jeden z tych seansów, których długo się nie zapomni. Moje życzenie odbycia podróży wehikułem czasu zostało spełnione z nawiązką. Dzielnice Los Angeles wyglądają jak żywcem wyjęte z tamtego okresu i są pełne najdrobniejszych detali. Szosami mkną klasyczne, odrestaurowane auta, a chodnikami podążają ludzie odziani w szaty, które już dawno wyszły z mody. Kolorowe witryny sklepowe są pełne produktów, które dziś byłyby już niezdatne do spożycia, przykryte kurzem albo w najgorszym wypadku pożarte przez mole. Wszystko to w najnowszym filmie Tarantino jeszcze na moment ożywa, by zatańczyć w triumfie swój finalny taniec w rytm muzyki, która świetnie oddaje ducha tamtej minionej epoki.

Od strony technicznej film jest wyśmienity i bez wątpienia widać ogromną pracę włożoną przez scenografów i kostiumologów w celu dokonania jak najwierniejszej i atrakcyjnej wizualnie rekonstrukcji Hollywood roku 1969. Jestem przekonany, że w tych kategoriach film zdobędzie wiele nagród na czele z tymi najważniejszymi.

Świetnie oddane realia epoki to również zasługa wysokiego budżetu filmu, który jest jednym z najdroższych w dorobku Quentina Tarantino i zarazem pierwszym zrealizowanym w całości przez wytwórnię Sony.

Powracając do technicznych kwestii, zachwycają również zdjęcia w wykonaniu Roberta Richardsona, który jest stałym współpracownikiem Tarantino od czasów dwóch części "Kill Billa". Niektóre ujęcia stanowią istny popis wirtuozerii operatorskiej i niesamowicie cieszą oko. W wielu z nich dopatrzyłem się nawiązania do scen z filmów Sergio Leone, co przejawiało się chociażby w licznych zbliżeniach na twarze aktorów, wolnego budowania poszczególnych sekwencji oraz umiejętnego wykorzystywania różnych kadrów w trakcie zdjęć - pod tym kątem wyjątkowo prezentuje się w szczególności ujęcie kina motorowego. Tarantino oddał hołd jednemu ze swoich mistrzów nie tylko poprzez tytuł, ale starał się również nawiązać do jego stylu i wyszło to naprawdę wyśmienicie. Brakowało tylko muzyki Ennio Morricone przygrywającej w tle.

Kolejnym mocnym punktem jest aktorstwo. Osobiście najbardziej polubiłem postać Cliffa Bootha graną przez Brada Pitta. Dawno nie widziałem takiej swobody w grze tego aktora. Miałem wrażenie, że postać została napisana specjalnie dla niego, gdyż w tej chwili nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli.

Najwięcej pracy w rolę musiał natomiast włożyć Leonardo DiCaprio. Wraz z obserwacją rozwoju jego postaci poznawaliśmy kulisy pracy na planie filmowym, co wymagało od aktora szeregu metamorfoz, oraz bardzo dużej elastyczności. Szczególne wrażenie robi kilkuminutowa sekwencja na planie kowbojskiego serialu, która jest popisem zarówno aktorów, jak i operatora.

Margot Robbie jest swoistą ozdobą filmu. Błyszczy w roli Sharon Tate i zdaje się przypominać o niewinności odgrywanej przez siebie postaci oraz jej wielkich aspiracjach do wkroczenia w świat filmu i bycia rozpoznawaną przez szerszą widownię. Jak wiemy, wszystkie jej marzenia zostały brutalnie zniszczone przez bandę fanatyków, więc obserwowanie jej postaci w filmie wiąże się z nutką refleksji. Tarantino postawił pomnik tragicznie zmarłej aktorce i uczynił to z szacunkiem.

Pozostali aktorzy również wywiązali się ze swoich ról. Epizody odgrywane przez Ala Pacino, Kurta Russella, Timothy'ego Olyphanta, Bruce'a Derna, Margaret Qualley, Dakotę Fanning, Luke'a Perry'ego, Michaela Madsena, Mike'a Moha, czy Rafała Zawieruchę nie odstają poziomem od reszty. O wysokim poziomie aktorstwa świadczą również rola 10-letniej Julii Butters, która gra nad wyraz dojrzale jak na swój wiek, oraz rola suczki pitbulla o imieniu Brandy, która zostanie zapamiętana jako jeden z lepszych występów czworonogów na ekranie kina – razem z jej filmowym właścicielem Cliffem tworzą bardzo zgrany duet. Psina została doceniona na festiwalu w Cannes i otrzymała "palmę dla psa".

Wielu epizodów z udziałem znanych nazwisk nie znalazło się w kinowej wersji "Pewnego razu w Hollywood". Mam nadzieję, że po premierze film zostanie wydany w reżyserskiej wersji, gdyż w przypadku tak dobrego tytułu nawet niespełna trzy godziny pozostawiają widza z uczuciem niedosytu i ma się ochotę na więcej.

Trudno jednoznacznie określić, o czym opowiada film. Sam Tarantino określa go jako "list miłosny do Hollywood". Bez wątpienia reżyser daje się w nim poznać jako wielki kinoman. Mnogość tytułów seriali i filmów (tych prawdziwych i nieprawdziwych) czy postaci, jakie pojawiają się na ekranie, przyprawią o zawrót głowy niejednego kinomana. Czasem można odnieść wrażenie, że wchodzimy w sam umysł mistrza, który jest tak samo chaotyczny jak i błyskotliwy. Na pewno nie każdy da się ponieść temu chaosowi i film znajdzie tyle samo zwolenników co przeciwników. Żeby w pełni docenić tytuł, trzeba być ogromnym miłośnikiem kina i przede wszystkim mieć otwarty umysł.

Dla mnie film stanowi swoistą próbę rozliczenia się reżysera z przeszłością; z okresem, który pamięta ze swoich dziecięcych lat przez pryzmat wielu produkcji, które oglądał w tamtym czasie. Niezmiennie inspirowały one jego wyobraźnię. Pamięta ten okres także poprzez pryzmat okrutnej tragedii, jaka spotkała wschodzącą gwiazdę dużego ekranu Sharon Tate. Na zawsze zmieniło to świat kina oraz jego samego pokazując, że rzeczywistość nie zawsze jest tak kolorowa jak filmy wychodzące z fabryki snów. Jednak kino posiada zdolność do modyfikowania istniejącej rzeczywistości i tworzenia na jej fundamentach szeregu alternatywnych historii. I o tym także jest "Pewnego razu w Hollywood"– o przemyśle filmowym, o sztuce tworzenia filmów i roli kina w szerszym kontekście.

Ważnym elementem filmu jest również przyjaźń jaka łączy postacie grane przez Leonardo DiCaprio i Brada Pitta. Ten pierwszy, czyli Rick Dalton, jest aktorem, który lata świetności ma już za sobą i powoli wykańcza się używkami, co rusz prześladowany poprzez okrutne myśli, które zwiastują mu role w nic nieznaczących produkcjach już do końca kariery. Cliff Booth jest jego dublerem i jednocześnie facetem, który bardzo twardo stąpa po ziemi – totalne przeciwieństwo Daltona, który wpada w histerię na myśl o swoim niepewnym losie. Cliff Booth jest przygotowany na wszystkie kłody, jakie życie rzuci mu pod nogi, ale cały czas trzyma się Ricka i jest z nim w bardzo bliskiej, wręcz braterskiej relacji. Relacja ta ewoluuje wraz z postępami w fabule i skłania do refleksji nad przemysłem filmowym i wszelkimi próbami wkroczenia do wielkiego świata, który niekiedy zdaje się na wyciągnięcie ręki, a w rzeczywistości stanowi bardzo odległą perspektywę. Droga do sławy kosztuje wiele wyrzeczeń i jest usłana cierniami. Wszystkie te problemy uosabia również postać Sharon Tate grana przez Margot Robbie, która z niepewnością oczekuje na swoje przysłowiowe pięć minut i obsesyjnie pragnie być dostrzeżona przez innych.

Jak w przypadku słynnej trylogii Sergio Leone, również tutaj mamy bogate tło historyczne. W "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie"tłem dla poczynań indywidualnych bohaterów była budowa pierwszej linii kolejowej i nadchodzący zmierzch Dzikiego Zachodu, na którego ruinach powoli wyrastała cywilizacja. W "Garści dynamitu"obserwowaliśmy krwawą rewolucję dokonującą się w Meksyku, a w "Dawno temu w Ameryce"okres prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Tłem historycznym dla "Pewnego razu w Hollywood"jest rok 1969, czyli bardzo niespokojny okres ciągle silnie napiętnowany poprzez niedawne zamachy na głowę państwa Roberta Kennedy'ego czy działacza na rzecz równouprawnienia Afroamerykanów Martina Luthera Kinga. W radiu usłyszymy wzmianki na temat szalejącej wojny w Wietnamie – konfliktu, którego chce uniknąć wielu młodych ludzi. Co więcej, trwa zimna wojna, która wiąże się z rywalizacją militarną i ideologiczną pomiędzy USA a ZSRR. Odpowiedzią na te niepokoje społeczne jest formowanie się ruchów hippisowskich, które przyjmują ideę wolności oraz życia pełnego imprez i nieskrępowanego seksu – jakby jutra miało nie być. Na podobnych założeniach wyrasta także sekta Mansona.

Problematyka filmu jest znacznie szersza i myślę, że każdy wyciągnie własne wnioski. Jeden seans nie wystarczy, aby dostrzec wszystkie smaczki. Ja zostałem absolutnie przekonany wizją Tarantino i oczarowany światem, który odżył na taśmie filmowej dzięki jego wspomnieniom. Niebawem zamierzam udać się na ponowny seans, by jeszcze raz wkroczyć do Miasta Aniołów 1969 roku i odnaleźć te rzeczy, które umknęły mi podczas pierwszego seansu. Wam polecam to samo. Koniecznie w kinie, gdyż w tym przypadku immersja jest bardzo silna.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Historia jest jak dobre stare kino. Przed twoimi oczami przesuwają się bohaterowie: zwycięzcy i... czytaj więcej
Quentin Tarantino jest w gronie tych nielicznych reżyserów, którym udało się widownię zaskoczyć... czytaj więcej
W każdym roku pojawia się kilka filmowych pereł - najgłośniejszych i najbardziej oczekiwanych przez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones