Recenzja filmu

Ostatnie dni na pustyni (2015)
Rodrigo García
Ewan McGregor

Zwyczajny Jezus, niezwykły film

Jezus z Nazaretu jest chyba najczęściej przenoszonym bohaterem na ekran. Dlatego też my, jako widzowie, z rezerwą podchodzimy do oglądania po raz wtóry kolejnych biblijnych scen opowiadających o
Jezus z Nazaretu jest chyba najczęściej przenoszonym bohaterem na ekran. Dlatego też my, jako widzowie, z rezerwą podchodzimy do oglądania po raz wtóry kolejnych biblijnych scen opowiadających o życiu Mesjasza, które wyświetlane są na naszych telewizorach zazwyczaj w okresie świąt Wielkanocnych. W następstwie takiego stanu, twórcy muszą stawać na głowie, by zaserwować nam dobry, ciekawy i oryginalny film o życiu człowieka, którego losy tak dobrze znamy ze stron Biblii, kościoła, lekcji religii oraz popkultury. Na szczęście najnowsze dzieło Rodrigo Garcíi pod tytułem "Last Days in the Desert" pokazuje, że jest to możliwe. Mało tego! Potwierdza, że nawet z jednego, drobnego etapu życia Syna Bożego można zrobić bardzo dobry film, który pomimo teoretycznej znajomości tematu może utrzymać nas w koncentracji przez półtoragodzinny seans.
Reżyser i zarazem scenarzysta obrazu prezentuje swoją wersję fragmentu 40-dniowej wędrówki Jezusa (świetny Ewan McGregor) przez pustynię. Poszczący i modlący się Mesjasz szuka w samotności kontaktu ze swoim Ojcem, kiedy to natrafia na koczującą w odosobnieniu i z dala od wielkiej, tętniącej życiem Jerozolimy rodzinę: zachowawczego ojca (Ciarán Hinds), chorą matkę (Ayelet Zurer) oraz ambitnego i nieszczęśliwego syna (Tye Sheridan). Syn Boży postanawia im pomóc w trudach codzienności, jednak zadanie zostaje utrudnione przez Szatana (jeszcze lepszy Ewan McGregor).
Wydawałoby się, że to niewdzięczny etap z życia Jezusa do przeniesienia na ekran, a i sama historia nie zachwyca i może charakteryzować się nudą. Nic bardziej mylnego! Co prawda część widzów może być niezadowolona, gdyż narracja prowadzona jest powoli, wypowiadanych słów jest mało, a na jakąkolwiek większą akcję musimy czekać niemal do końca, to jednak cały obraz ma tak wiele zalet, że nie sposób przejść obok niego obojętnie. 

Po pierwsze świetny Ewan McGregor, który uczłowieczył zarówno Jezusa (nie jest wszechwiedzący, nie sprawuje cudów, nosi zwyczajne imię "Jeszua" i można przy nim puścić bąka na co zareaguje śmiechem) jak i Szatana (nie jest wcieleniem zła, a jedynie alter ego Mesjasza, ze swoimi własnymi problemami i cierpieniami). Po drugie problem z którą mierzy się rodzina: ojciec, który chce najlepiej dla swojego syna, chociaż w ogóle nie zna jego pragnień; syn, który chce żyć w cywilizacji, podróżować, uczyć się i nie spędzić życia jak ojciec; matka, która w związku ze swoją chorobą zdaje sobie sprawę, że jest jedynie utrapieniem dla rodziny i chce dla nich jak najlepiej. Po trzecie skromne w efektach opowiadanie całej historii. Dialogów jest tutaj mało i są one przemyślane, niczym nie wymuszone, a całość opowieści dopowiedziana jest gestami i mimiką aktorów, świetnymi zdjęciami potrójnego zdobywcy Oscara – Emmanuela Lubezkiego oraz minimalistyczną, pulsacyjną, jednocześnie spokojną jak i złowrogą muzyką, która pojawia się z rzadka, w kluczowych momentach.
Chociaż na kartach Biblii wędrówka Jezusa przez pustynie oraz kuszenie szatana opisane były zgoła inaczej, trzeba przyznać, że wersja Rodrigo Garcíi jest niesamowicie oryginalna i jednocześnie zwyczajna w dobrym tego słowa znaczeniu. Zwyczajna, a zatem prawdziwa. Taka, która może postawić nas w podobnych sytuacjach, z podobnymi dylematami, nie tyle dwa tysiące lat temu, ale w czasach nam obecnych. "Last Days in the Desert" można nazwać przypowieścią o rodzinie, lub dialogiem na płaszczyźnie ojciec-syn. I oprócz ważnego przekazu, film jest bardzo dobrze przemyślany, zagrany i zrobiony. Ogląda się go przez to bardzo przyjemnie. Gorąco polecam!
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones