Recenzja filmu

Nazywam się Khan (2010)
Karan Johar
Shah Rukh Khan
Kajol

Shahrukh dla opornych

"Khan" niby porusza problem polityczny i społeczny, ale na bardzo bezpiecznym poziomie: bez osobowych oskarżeń czy, nie daj Boże, gorzkich konstatacji.
Koncept może na pierwszy rzut oka wydawać się karkołomny: w jednym filmie umieścić chorego na delikatną odmianę autyzmu (syndrom Aspergera), Amerykę z jej terrorystyczną fobią po 11 września, konflikt rodzinny i jeszcze na dokładkę – wątek miłosny. Chyba tylko Bollywood potrafi nam z wdziękiem sprzedać tak naszpikowaną melodramatycznymi wydarzeniami opowieść jak "Nazywam się Khan".

Choroba bohatera filmu, Rizvana Khana, objawia się przede wszystkim w jego rozbrajającej naiwności, nieprzystosowaniu do życia społecznego: mężczyzna nie potrafi kłamać, stwierdzenia innych ludzi bierze bardzo dosłownie itp. Prócz tego Khan wykazuje znaczną inteligencję i całkiem nieźle sobie radzi w życiu po przeprowadzce do Stanów. Szybko poznaje piękną kobietę (Kajol) wychowującą samotnie syna i równie szybko zdobywa jej względy. Tylko brat nie akceptuje, że Rizvan, muzułmanin, żeni się z hinduską i zrywa z nim kontakty. Ale i tak wszystko w życiu pary toczyłoby się kolorowo i w rytm piosenki, gdyby nie atak na WTC. Po nim bycie muzułmaninem staje się dla Khana dużo trudniejsze…

Nowy film Karana Johara nie jest tym, co najczęściej kojarzymy z Bollywoodem. Śpiewów i tańców wcale nie ma tu w nadmiarze, dzięki czemu "Nazywam się Khan" trwa "jedynie" 160 minut. Nie znajdziemy tu wiele folklorystycznej egzotyki: bohaterowie żyją w San Francisco (jedynie krótka retrospekcja na początku filmu przybliża nam życie Rizvan w Indiach). Oczywiście, znalazło się miejsce na oparte na skrajnych uczuciach relacje rodzinne: miłość do matki, konflikt z bratem. Lecz nie ma w tych relacjach dramatyzowania na bollywoodzką miarę. Problemy prywatne służą raczej za punkt wyjścia, by pokazać zjawisko ogólniejsze: jak zmienił się w Stanach stosunek do "obcych" po zamachach. To kolejny tytuł świadczący o tym, że również Bollywood się globalizuje. "Nazywam się Khan" ma szansę spodobać się nie tylko fanom "boskiego Shahrukha".   

Właśnie gra aktorska stanowi tu element najtrudniejszy do zniesienia dla tych, którzy nie przepadają za bollywoodzką manierą. Mam na myśli przede wszystkim Kajol, która wyraża entuzjazm ponad moją wytrzymałość: ekspresją przypomina gwiazdę burleski. Lepiej ma się rzecz z Shahrukhiem. Trudno o rolę tak diametralnie rożną od tego, co gwiazdor gra zazwyczaj. Zwykle jego bohaterowie dla wyrażania swoich uczuć nie szczędzą górnolotnych słów. Gdy kochają czy nienawidzą, to na całego. Tymczasem Rizvan, z racji swojej przypadłości, w ogóle nie potrafi mówić o tym, co czuje. Szkoda tylko, że zachowanie autystyczne Shahrukh Khan sprowadził do kilku prostych gestów: patrzy się w przestrzeń przed sobą, kiwa na boki, odwraca twarz itp. Innymi słowy – znowu przesadza, tyle że w inną stronę. Nie razi to zbytnio podczas seansu, ale w porównaniu z innym autystykiem, jakiego widziałam ostatnio w kinie – w "Adamie", "Khan" wypada dość jednoznacznie i blado.

Na szczęście te programowe "napuszenie" aktorów ratują dialogi z niezłymi pointami i w ogóle udany, chwilami bardzo dowcipny scenariusz. Gra na wysokich tonach sprawdza się w prostych gagach, jak na przykład w świetnej scenie w sypialni w noc poślubną, gdy nowożeńcy siedzą bezczynnie na łóżku. Khan nie za bardzo wie, jak się zabrać do rzeczy, aż w końcu wyciąga podręcznik "Stosunek dla opornych".

Lecz nie spodziewajcie się po "Khanie" więcej "momentów". Postępowość kończy się na brzegu łóżka małżeńskiego: jak w klasycznym indyjskim filmie, tak i tutaj nawet nie pokazano pocałunku. Zatem, choć brak tu bollywoodzkiej oprawy (śpiewów, tańców, egzotyki), to jednak fabuła jest bollywoodzka pełną gębą. "Khan" niby porusza problem polityczny i społeczny, ale na bardzo bezpiecznym poziomie: bez osobowych oskarżeń czy, nie daj Boże, gorzkich konstatacji. Za to z prostym przesłaniem: należy szerzyć miłość, a nie nienawiść. Naiwne? Bez wątpienia. A jednak jakie to przyjemne uczucie móc się wciągnąć w opowieść, doskonale wiedząc, że reżyser nas nie oszuka, nie zaskoczy niczym nieprzyjemnym. "Khan" daje tę przyjemność.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Do chwili, w której obejrzałam "Nazywam się Khan", uznawałam "Nigdy nie mów żegnaj" za najlepszy film... czytaj więcej
"Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą". Ta kwestia, którą usłyszałem oglądając kinowy zwiastun, w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones