Recenzja filmu

Monterey Pop (1968)
D.A. Pennebaker

California Dreamin'

Miejsce akcji: stadion w Monterey, Kalifornia. Czas: trzy gorące czerwcowe dni 1967 roku. Na scenie występuje 27 wykonawców z kręgu szeroko pojętej muzyki popowej. Folk, rock, soul, blues, a
Miejsce akcji: stadion w Monterey, Kalifornia. Czas: trzy gorące czerwcowe dni 1967 roku. Na scenie występuje 27 wykonawców z kręgu szeroko pojętej muzyki popowej. Folk, rock, soul, blues, a nawet muzyka indyjska. Festiwal, który stał się trampoliną do sławy dla takich legend jak Jimi Hendrix czy Janis Joplin i jednym z najważniejszych symboli tzw. "lata miłości", zapoczątkowując eskalację kultury hipisowskiej.

Dokumentalista D.A. Pennebaker (odpowiedzialny za powstanie wiekopomnych z punktu widzenia kultury masowej filmów, w tym głośnego "Dont Look Back" o Bobie Dylanie i "Ziggy Stardust and the Spiders from Mars", będącego zapisem występu Davida Bowiego) postanowił utrwalić te rozgorączkowane dni na taśmie. Wśród towarzyszących mu wówczas współpracowników znaleźli się m.in. Richard Leacock, jeden z prekursorów cinéma vérité oraz Albert Maysles, który wraz ze swym bratem Davidem już w trzy lata później stworzy jeden z najważniejszych dokumentów muzycznych w historii, "Gimme Shelter". Owocem ich pracy jest "Monterey Pop" - ponadczasowe dzieło, w którym udało się uchwycić przełomowy dla rewolty lat 60. moment. Obraz, który pośród swoich naczelnych "inspiracji" wymieniał Joel Rosenman, współinicjator festiwalu w Woodstock. Ujmując zwięźlej: kaliber ciężki.

Ciężki tym bardziej, że emocje, które towarzyszą oglądaniu po prostu... ciężko oddać słowami. The Who demolujący instrumenty w finale "My generation" (każdy widział, jak Nirvana rozwala swój sprzęt grający, ale jeśli nie widziałeś Pete'a Townshenda, jak "rozparcelowuje" sześciostrunowca, to tak naprawdę nic nie widziałeś), Hendrix podpalający gitarę na zakończenie czterdziestoparominutowego setu czy brawurowe wykonanie "I've Been Loving You Too Long" Otisa Reddinga - obserwując takie chwile jest się podwójnie wdzięcznym za wynalezienie celuloidu.

Wśród nawału atrakcji nie boli nawet brak grup pokroju The Rolling Stones (nie mogli się pojawić w związku z "narkotykowymi" procesami Jaggera i Richardsa, choć pośród publiczności wprawne oko dostrzeże obecność Briana Jonesa, który zresztą zapowiadał występ Jimi Hendrix Experience), The Beatles (ogłosili przejście na "emeryturę"), The Doors (organizatorzy ponoć "zapomnieli" ich zaprosić) czy Beach Boys (w tym czasie Carl Wilson uciekał przed Wujem Samem pragnącym wysłać go do Wietnamu). Nowa era w muzyce popularnej została oficjalnie zainaugurowana. Pod kalifornijskim niebem spotkali się giganci swych czasów, by zaprezentować pożywkę dla wyobraźni całego pokolenia.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones