Recenzja filmu

Mniej niż zero (1987)
Marek Kanievska
Andrew McCarthy
Jami Gertz

Na miasto łatwo zrzucić winę

W liceum byli trójką najlepszych przyjaciół. Czasy szkoły średniej minęły i świat zaczął zasuwać szybciej niż Forrest Gump. Nadeszły pierwsze konflikty i rozczarowania. Drogi Claya, Blair i
W liceum byli trójką najlepszych przyjaciół. Czasy szkoły średniej minęły i świat zaczął zasuwać szybciej niż Forrest Gump. Nadeszły pierwsze konflikty i rozczarowania. Drogi Claya, Blair i Juliana rozeszły się. Pierwszy z nich wyjechał na studia, podczas gdy pozostała dwójka została w tym przeklętym Los Angeles. Wystarczyło kilka miesięcy i gdy Clay wraca na święta do domu, przekonuje się, że musi ratować swoich przyjaciół przed degeneracją i ostatecznym upodleniem.

Ktoś, kto przypadkowo natknąłby się na ten film i obejrzał go nieświadomie, może nawet pominąć tę wadę. Niestety ja sam sięgnąłem po "Mniej niż zero" z racji tego, że to ekranizacja pierwszej powieści Breta Eastona Ellisa, jednego z najsławniejszych żyjących amerykańskich pisarzy. Spodziewałem się drapieżności, bezwzględności, dynamiki, chaosu i wyrachowania, które tak bardzo cechują jego twórczośćBret Easton Ellis, a jak na złość żadnego z tych elementów w filmie nie zauważyłem. To zwyczajny, smutny, grzeczny, moralnie poprawny dramat. Jakich wiele. Zbyt wiele. Matko, czemu tyle takich filmów się kręci? No dobrze, pewnie wszyscy wiemy czemu, ale na ten motyw (kasa, kasa, kasa) będzie czas później.

Dla rozruszania tej dołującej atmosfery, może wspomnę, jak twórcy postanowili strzelić sobie stopę i pominąć sporą część wydarzeń. Seans rozpoczyna się uroczystością z zakończenia liceum, by na chwilę przeskoczyć pół roku w przód i pokazać, jak kończą się sielskie wakacje, wpleść całkowicie nieistotny dla dalszej fabuły wątek zdrady, a następnie znów przenieść się w przyszłość, w czasy gdy jeden z trójki głównych bohaterów zaczyna już pukać w dno i to od spodu. Można się tylko domyślać, dlaczego Robert Downey Jr. stracił ogromne ilości pieniędzy, został wyrzucony z domu i wpadł w narkotykowy ciąg. Powie ktoś, że powody te są prozaiczne i nie ma co się nad nimi zastanawiać. Zakończenie jego burzliwych losów jest jednak również dość przewidywalne, więc gdyby patrzeć na historię pod względem oryginalności, to w ogóle powstałoby pytanie, po co poświęcać czas na taką sztampę.

Ale, zaraz, zaraz... Robert Downey Jr.? Tak, dokładnie ten sam aktor, który w dwadzieścia lat po premierze tego filmu stał się jednym z najgorętszych nazwisk w Hollywood, tutaj gra postać, która przypomina jego samego z lat dziewięćdziesiątych. Nie wiem, ile w tej roli gry, ile autentycznej degeneracji, ale tak czy inaczej Downey Jr. bryluje i wymiata na pierwszym planie. Niestety, nie było to wybitnie trudne, mając za partnerów Andrew McCarthy'ego i Jami Gertz, którzy swoim sztywnym aktorstwem udowadniają, dlaczego nie zrobili znaczącej kariery. Jak wspominałem, styl prozy Ellisa jest wyprany z emocji i najwidoczniej ta dwójka chciała po przez swoją drętwą grę go oddać, lecz niestety wyszło im to na tyle tragicznie, że położyli całkiem poruszające zakończenie filmu, nadając mu komediowy posmak.

I tak samo choćby nie wiem ile przebojowych utworów twórcy wstawili, to nie ukryją, że film jest zwyczajnie nudny i powolny. Co aż dziwne, biorąc pod uwagę, ile imprez, alkoholu i kokainy przelewa się przez ekran. Tym nie mniej, to nie o kwestie techniczne mam największy żal, lecz warstwę merytoryczną. Jak można z powieści Ellisa (daj pan już spokój z tym Ellisem) zrobić miałki dramat o nastolatkach i to w dodatku z tak prostym, naciąganym, wyssanym z palca, idącym po linii najlżejszego oporu zakończeniem? Ktoś postanowił wykpić się łatwym kosztem i winą za całe zło obarczyć biedne miasto Los Angeles, które nawet nie jest jednym z bohaterów tej historii i nie ma takiego destrukcyjnego klimatu jak Nowy Jork z "Po godzinach" czy Las Vegas z wiadomego filmu Gilliama (tak, tego gdzie świetnie zagrał Benicio Del Toro).

Ale w sumie, czego tu się czepiać? Producent po prostu szybko kupił prawa autorskie do niezwykle poczytnej powieści, na szybko zrobił film, póki materiał źródłowy cieszył się jeszcze popularnością, i szybko przeliczył sprawnie zarobioną gotówkę. Produkcja filmów to jest biznes i nie każdy obraz ma być arcydziełem, oddziaływać emocjonalnie na widza, zmuszać do refleksji lub zwyczajnie bawić, ale też dlatego później w recenzji nie ma co czarować, że ma się do czynienia z czymś wartym obejrzenia (na szczęście z kolejną ekranizacją już lepiej pójdzie).

I słowem zakończenia, jeśli komuś nie chciało się czytać tych wszystkich akapitów, to "Mniej niż zero" polecam tylko naprawdę wiernym fanom Roberta Downeya Jr. Reszta niech po prostu przesłucha ścieżkę dźwiękową. No chyba że nie lubi się muzyki z lat osiemdziesiątych, wtedy pozostaje już tylko ścieżka ulubionego przysmaku bohaterów tego filmu i naśladowanie ich w radosnej autoodestrukcji. Niech żyje młodość.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones