Recenzja filmu

Mamma Mia! Here We Go Again (2018)
Ol Parker
Lily James
Amanda Seyfried

Myślenie jest błędem!

Jeśli podobała Wam się część pierwsza, na pewno pokochacie też i drugą. Nie gwarantuję, że będzie to miłość od pierwszego wejrzenia, bo będąc szczerym, sam potrzebowałem dwóch seansów, aby w
Musical – jedna z najbardziej magicznych i wdzięcznych form rozrywki, jaką dane jest nam cieszyć oczy i uszy, podczas pokazów na ekranach kin, telewizorów czy deskach teatrów. Obecnie przeżywający swój renesans za sprawą m.in. takich dzieł jak "La La Land", "Les Misérables: Nędznicy" czy "Król rozrywki", bo któż ceniący sobie właśnie ten konkretny gatunek filmowy, przepuści okazję jaką niewątpliwie jest przeniesienie się na dwie godziny w kolorowy, roztańczony świat i zapomnienie o marazmach i troskach dnia codziennego? Dokładnie taką możliwość daje nam nowa produkcja spod kamery Ola Parkera "Mamma Mia! Here We Go Again".

Osobiście ze zniecierpliwieniem wyczekiwałem kontynuacji przygód bohaterów, których zdążyliśmy pokochać przed dziesięcioma laty i w ogólnej ocenie się nie zawiodłem. Umówmy się, że sukces sequelu w głównej mierze zawdzięczać możemy osobie reżysera, któremu udało się namówić wszystkich aktorów do ponownej współpracy. Brosnan, Streep, Seyfried, Cooper, Skarsgård, Firth, Baranski, Walters… Każda z tych twarzy, pojawiając się kolejno na ekranie, wywoływała mimowolny uśmiech i przywodziła wspomnienia z poprzedniej części. Twórca filmu mruga do Nas okiem i dba o to, by ponownie nie zabrakło w ich wykonaniu błyskotliwych potyczek słownych (Tanya i Rosie) czy dżentelmeńskich, a jednocześnie z delikatnym przekąsem wymian uprzejmości pomiędzy trzema tatusiami. Nie mniej jednak, nie możemy zapomnieć o nowych postaciach, które tchnęły w film niezbędny powiew świeżości.


Począwszy od duetu dystyngowanych emerytów Andyego Garcii i Cher, dla której głosu, cytując kwestię sympatycznego ochroniarza (genialny, zabawny wątek!) wypowiedzianą w stronę Harryego: "czas był bardzo łaskawy" i w dalszym ciągu potrafiłaby zawstydzić niejedną ze współczesnych piosenkarek popowych, poprzez młode i szalone wersje najbliższych przyjaciółek Donny w osobach Jessici Keenan Wynn i Alexi Davies, a kończąc na Lily James – odtwórczyni jednej z głównych ról, która wypadła szczególnie dobrze. Jej gra była naturalna, pełna niewymuszonego uroku, a co najważniejsze, dziewczyna podołała trudom dotyczącym strony wokalnej. Oczywiście, wspomnieć trzeba również o młodzieńcach odgrywający role Sama, Billa i Harryego za czasów ich świetności. Josh Dylan, Hugh SkinnerJeremy Irvine również wywiązali się z powierzonych im zadań, mimo niewielkiego pola do popisu związanego z okrojonym scenariuszem, bawiąc się wizerunkami postaci wykreowanych w hicie z 2008 roku, przez ich starszych i bardziej doświadczonych kolegów po fachu. I w tym miejscu na chwilę się zatrzymamy.

Jeśli szukać minusów, niewątpliwie głównym z nich będą uproszczone i zwięzłe do granic dialogi oraz luki fabularne. Sceny podzielone były na krótkie fragmenty, przeplatając skrawki historii toczące się w czasach obecnych i latach 70. Baczniejsi obserwatorzy zwrócą uwagę zapewne również na nieścisłości związane z chronologią wydarzeń czy podejrzane różnice wiekowe. Ale czy to aż tak istotne jeśli na przeciwnej szali kładziemy stronę audio-wizualną?


A w tej naprawdę jest co podziwiać! Piękne i barwne niczym sceneria wyspy, na której kręcone były zdjęcia stroje aktorów, zgrabne sztuczki montażowe (m.in. przenikanie ujęć przedstawiających hotel przed i po remoncie), emanujące zaraźliwą energią sekwencje taneczne (szczególnie zapadająca w pamięć ta na łodziach, do kultowego już "Dancing Queen") no i oczywiście muzyka!

Muzyka, bez której nie mielibyśmy w ogóle o czym rozmawiać. W filmie oprócz kilku największych hitów ABBY (dwóch z czwórki założycieli zespołu możemy oglądać w rolach jednego z rektorów oraz pianisty w restauracji), zostało wykorzystanych wiele mniej znanych lub zapomnianych już utworów. W moim prywatnym top3 z soundtracku, znalazły się takie kompozycje jak: "When I Kissed the Teacher", "Andante, Andante" oraz "Knowing Me, Knowing You". Ich aranżacje były klasyczne, a jednocześnie przyprawione o szczyptę wyzwalającej dodatkowe pokłady endorfin, mieszanki żywiołowości i delikatności. Na szczególną wzmiankę zasługują również pomysły realizacji piosenek "One of Us" z Sophie i Skyem w pokoju hotelowym, "Fernando" w blasku tysięcy fajerwerków czy oczywiście sekwencja pożegnalna do przeboju "Super Trouper". Nie zabrakło także wzruszeń za sprawą chwytających za serce "I’ve Been Waiting On You" oraz "My Love, My Life", a klip do "Waterloo" to materiał na niezależny teledysk. Dla fanów ścieżek dźwiękowych, jako ciekawostkę podpowiem, iż na oficjalnej płycie znajdują się dwa bonusowe utwory, niewykorzystane w filmie.


Podsumowując, musimy zgodnie stwierdzić, iż aktorzy grający na planie "Mamma Mia: Here We Go Again" zaliczyli jeden z najprzyjemniejszych epizodów zarówno w swoich karierach, jak i w życiu. Zarabiając niemałe pieniądze, bawią się, śpiewają, tańczą i cieszą wspólnie spędzanym czasem. Jeśli podobała Wam się część pierwsza, na pewno pokochacie też i drugą. Nie gwarantuję, że będzie to miłość od pierwszego wejrzenia, bo będąc szczerym, sam potrzebowałem dwóch seansów, aby w pełni docenić nową koncepcję i związane z nią zmiany w produkcji, ale ten film jest zdecydowanie wart dania mu szansy, a klucz do jego właściwego odbioru, ukryty jest w jednej z rad jakie otrzymuje młoda Donna od charyzmatycznego i radosnego właściciela baru: "Nie myśl za wiele, to przeszkadza w szczęściu".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oto film, który zachwyci wszystkich fanów twórczości szwedzkiego zespołu ABBA, a także tych, którzy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones