Recenzja filmu

Kongres (2013)
Ari Folman
Robin Wright
Harvey Keitel

Narkotyczny sen szaleńca

Stanisław Lem to bodajże najbardziej rozpoznawalny polski pisarz książek o tematyce fantastyczno-naukowej. W swych dziełach porusza tematy technologii i człowieczeństwa zmuszające czytelnika
Stanisław Lem to bodajże najbardziej rozpoznawalny polski pisarz książek o tematyce fantastyczno-naukowej. W swych dziełach porusza tematy technologii i człowieczeństwa zmuszające czytelnika do  refleksji. O fakcie, że autor był to nietuzinkowy, świadczy choćby jego dorobek artystyczny i wizje umieszczone na kartkach papieru, wyprzedzające swą kreatywnością epoki, w których tworzył Lem. Co ciekawe, książki poczytnego pisarza niejako umknęły machinie Hollywood, w której ostatnia ekranizacja twórczości Lema pt. "Solaris" powstała dobre 11(!) lat temu (2002 r.). Obecnie do kin wchodzi nowa produkcja zatytułowana "Kongres", będąca ciekawym mariażem tradycyjnego obrazu aktorskiego z techniką animacji rysunkowej. Czy śp. Lem może spać spokojnie czy grozi mu przewracanie się w grobie z powodu marnej jakości filmu opartego na jego twórczości?

W świecie przyszłości nie ma już miejsca na tradycyjnych aktorów. Większość artystów postanowiła poddać się procesowi zeskanowania, w wyniku którego graficy komputerowi są w stanie umieścić ich podobizny w każdej, choćby najbardziej wymagającej roli. Oczywiście w zamian za odsunięcie się w cień, gwiazdorzy otrzymują na konto pokaźną sumkę, sprzedając się niejako za pieniądze. Jedną z ostatnich aktorek przeciwnych wspomnianemu procederowi jest sama Robin WrightRobin Wright (grana przez... samą siebie), która jednak po wielu namowach swego agenta i wieloletniego przyjaciela, Ala (Harvey Keitel), postanawia poddać się cyfryzacji, żegnając się na zawsze z własną karierą. Paręnaście lat później, świat uległa kolejnym zmianom. By dostać się na teren studia filmowego, należy zażyć psychodeliczny środek, który zmienia percepcję i sposób postrzegania świata. Robin, nie mając innego wyjścia, aplikuje sobie wspomnianą substancję, by odbyć podróż, o jakiej nigdy nie śniła...

Z dziełami Lema, na podstawie których powstał "Kongres" nie było mi dane się zaznajomić, zatem pozostaje mi ocenienie produkcji bez brzemienia ekranizacji, tj. jako tworu stricte filmowego. Wspomniany obraz składa się z dwóch części, mianowicie swoistego prologu ukazującego losy zapomnianej przez reżyserów aktorki oraz niemalże psychodelicznej podróży Robin spowodowanej wejściem w narkotyczny świat, w którym nie istnieją żadne zasady znane z realnej egzystencji. Niestety, pomimo fabularnie uzasadnionego przejścia z jednej rzeczywistości do drugiej, dwa różne artystycznie koncepty lekko się ze sobą gryzą, nie tylko ze względu na kontrast na linii film-animacja.

Pierwsza, znacznie krótsza część fabuły rozgrywająca się w niedalekiej przyszłości, stanowi ciekawą satyrę na obecne środowisko aktorów, reżyserów i twórców filmowych. Wright krytykowana jest za zły dobór ról, kaprysy typowe dla gwiazd oraz za samo starzenie się, na które żadna aktorka nie znalazła po dziś dzień skutecznego panaceum. Reżyser i scenarzysta "Kongresu" w udany sposób ukazuje skutki skanowania aktorów i obsadzania ich w dowolnych rolach, bez żadnych ograniczeń (melodramat niczym "Moda na sukces" w zasmażce politycznej? Proszę bardzo...). Wiadro pomyj zostaje również wylane w zabawny, żartobliwy i trafny sposób na momenty negocjacji kontraktów filmowych przez znane nazwiska, obejmujący klauzule na wszelkie możliwe okoliczności przyrody. Pomimo ciętego filmowego języka, aktorska część "Kongresu" ma również parę momentów dramatycznych, którym przoduje zabawna i wzruszająca mowa Ala skierowana do skanowanej Robin (istna rewelacja i żonglerka nastrojem). Gdy akcja przeskakuje o paręnaście lat naprzód, Wright staje przed wjazdem do studia filmowego, wciągając nosem małą fiolkę z tajemniczą substancją. W tym momencie klimat filmu zmienia się diametralnie, przechodząc w psychodeliczną animację...

Szczerze pisząc, o zaimplementowaniu w "Kongresie" wstawek rysunkowych dowiedziałem się na 5 minut przed seansem. Niestety, pomimo ciekawej i abstrakcyjnej wizji, ukazanej w narkotycznych majakach Wright, sekwencje animowane są zbyt rozwleczone, do tego wypełnione męczącymi motywami związanymi z kreacjami ludzkiego mózgu (wszak we własnej wyobraźni człowiek może przyjmować dowolny kształt, szybując przez przestworza z rękami uformowanymi w skrzydła czy odbywając stosunek w dziwacznych pląsach...). Fabuła, która była tak wyraźnie zarysowana w "ludzkim" prologu, w dalszej części filmu gubi swój wątek, racząc widza różnymi ruchomymi bohomazami mającymi pewnikiem dodać produkcji mazu artystycznego. Z drugiej strony, pomimo udziwnienia sekwencji animowanych, stanowią one jednak zobrazowanie zupełnego oderwania od rzeczywistości, w której nie ma żadnych granic. W dodatku surowa kreska (przywodząca na myśl kiepskie polskie kreskówki albo teledysk do piosenki "Lizak") i surrealistyczne wizje stanowią idealne podwaliny pod zakończenie, które... zwala z nóg.

Dobry odbiór "Kongresu" uzależniony jest w dużej mierze od wrażliwości widza zarówno na wrażenia wizualne, jak i dźwiękowe. Film dużo zyskuje dzięki muzyce skomponowanej przez Maxa Richtera, z którym Ari Folman (reżyser i scenarzysta) miał już przyjemność współpracować podczas kręcenia wielokrotnie nagradzanej produkcji "Walc z Baszirem". Mocny wydźwięk końcówki, stanowiącej wszak motyw nieraz maglowany w obrazach traktujących o zanurzaniu się w inną rzeczywistość (dla dobra czytelnika, nie będę rzucał oczywistymi tytułami), wprawia w osłupienie również dzięki podniosłej i wzruszającej kompozycji podkreślającej dramat rozgrywający się przed oczami widza.

Główna wada filmu to przekombinowana i wlekąca się w nieskończoność animowana część produkcji. Ciekawa i hipnotyzująca z początku zmiana koncepcji, szybko zaczyna nużyć, zatracając po drodze klarowność fabuły. W dodatku historia obiera zupełnie inny tor niźli wskazywałaby na to aktorska część "Kongresu", co mocno zaskakuje (czy pozytywnie, zależy od gustu...). Oczywiście w kreskówkowej składowej filmu również pojawiają się prztyczki w nos filmowego businessu, ciekawe cameo zalicza także "Ostatni samuraj" o lśniących niczym wypolerowane kafelki ząbkach; niemniej zbyt duża część seansu upstrzona jest dziwacznymi wizjami przywodzącymi na myśl przygodę z grzybkami... halucynogennymi. Z pewnością dla niektórych wspomniane sceny mogą stanowić kopalnię ukrytych znaczeń i symboli(ki), dla mnie jednak są jedynie dziwacznymi wypełniaczami ni w ząb nie służącym rozwojowi fabuły.

Film taki jak "Kongres", tj. zszyty z dwóch kompletnie różnych materiałów o gryzących się końcach, jest niezmiernie ciężko ocenić całościowo. Produkcja Folmana przypomina złe zestawienie dwóch ładnych kolorów – osobno robią wrażenie, jednak po połączeniu zbyt mocno rzuca się w oczy różnica między nimi. Sceny aktorskie stanowią trzeźwy i celny komentarz odnośnie obecnych praktyk w świecie filmu i przyszłości stojącej przed Fabryką Marzeń, sekwencje animowane zaś, pomimo ciekawej koncepcji, zbyt mocno odlatują w surrealizm i wizje niczym z umysłu naćpanego narkomana. Ogólnie jednak warto się zapoznać z najnowszą ekranizacją Lema, mając jednak na uwadze specyficzny charakter filmowego odpowiednika. Mimo wszystko znany pisarz nie miałby chyba powodów do nadmiernego krytycyzmu.

Ogółem: 7/10

W telegraficznym skrócie: odważne połączenie tradycyjnego filmu z animacją rysunkową; film oparty na twórczości Lema to istna psychodelia w pigułce; wciągająca część aktorska i nieco wydumana, surrealistyczna i przydługa animacja; film dużo zyskuje dzięki nastrojowej muzyce i powodującemu szczękopad zakończeniu.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Trudno przypuszczać, że przeniesienie na ekran wyrafinowanej intelektualnie prozy zawieszonej w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones