Recenzja filmu

Kobieta w czerni (1989)
Herbert Wise
Adrian Rawlins

Wizyta starszej pani

Na początek – ostrzeżenie. Omawiany tu film w sferze znaczeniowej pozbawiony jest politycznych aluzji i zgryźliwych komentarzy dla kondycji współczesnego świata, w sferze formalnej nie posiada
Na początek – ostrzeżenie. Omawiany tu film w sferze znaczeniowej pozbawiony jest politycznych aluzji i zgryźliwych komentarzy dla kondycji współczesnego świata, w sferze formalnej nie posiada tempa teledysku i nie epatuje. Słowem – nie przypomina niczego, co wyznacza standardy współczesnego horroru. Wszystkim, którzy poczuli w tym momencie zapach naftaliny odradzam lekturę kolejnych zdań, bowiem "Kobieta w czerni" jawi się jako dzieło staromodne, zachowawcze, skromne i wręcz, przepraszam za wyrażenie – protestanckie.

Fabuła stanowi książkowy (dosłownie) przykład brytyjskiej, post-romantycznej opowiastki o duchach. W pierwszym kwadransie pojawia się więc opuszczony cmentarz, w drugim – ponura rezydencja, a w trzecim – tajemnica, której rozwikłania doczekamy się dopiero w ostatnich minutach filmu. Akcję obserwujemy z perspektywy Arthura Kidda (Adrian Rawlins), młodego prawnika, wysłanego do ponurej mieściny na wschodnim wybrzeżu, w celu załatwienia formalności związanych ze śmiercią enigmatycznej wdowy, niejakiej Pani Dablow. Jak zostało wcześniej wspomniane, wyprawa dla Kidda nie zakończy się na kontemplowaniu mglistych, nadmorskich pejzaży. Dość więc o fabule.  

Nie ona bowiem zwraca uwagę w obrazie Wise’a, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak sposób jej opowiedzenia i atmosfera, jaką jest przepełniona. "Kobieta w czerni" jest bowiem filmem znakomicie poprowadzonym i zrealizowanym. Kompozycja barw, forma plastyczna, sposób prowadzenia akcji z podziałem na plany (zwracający uwagę choćby w scenie, w której pierwszy raz widzimy zbliżenie twarzy tytułowej postaci), wszystko to składa się na bardzo oszczędny, a zarazem zaskakująco jednorodny styl, będący potwierdzeniem klasy reżysera.

To, co w filmie urzeka, wywołuje jednocześnie niepokój. Jak choćby tytułowa postać, widziana z początku jako czarna plama na tle wiktoriańskiego pejzażu. Grozę budzą i potęgują najprostsze środki wyrazu: głosy z offu, wszechobecny mrok, mgła, tajemnicze dźwięki, ciasne kadry i powodowane przez nie uczucie klaustrofobii, potęgujące z każdą minutą wrażenie, że "coś-się-za-chwilę-musi-stać".

I dzieje się. Potencjał grozy, jaki tkwi w tej historii, w filmie zostaje wykorzystany w pełni możliwości. Zaskakujące, że ten kameralny, pozbawiony ekstrawagancji obraz, po blisko dwóch dekadach od premiery jest w stanie wzbudzić więcej emocji, niż większość gatunkowych propozycji kinowych z ostatnich lat.

Reasumując – polecam ten obraz jako prawdziwą perełkę, zapomniany (w iście angielskim stylu, bo na życzenie dystrybutora) klasyk, który nigdy nie zyskał sobie popularności, na jaką zasługuje.

A, że w tym sezonie powróciły do łask koronki i woale, warto uczcić ten fakt, zadać sobie odrobinę trudu i omówić się na wieczór z "Kobietą w czerni".
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Lata 20. XX wieku, Anglia. Młody prawnik - Arthur Kidd - zostaje wysłany przez swojego zwierzchnika do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones