Recenzja filmu

Key to the City (1950)
George Sidney
Clark Gable
Raymond Walburn

Clark Gable i Loretta Young znowu razem!

Film zawiera kilka smaczków dla fanów twórczości Gable'a. Jeden z motywów muzycznych pochodzi wprost z przeboju lat 30. "San Francisco". Z kolei scena w której "król Hollywood" chce otworzyć
Po 15 latach od "Zewu krwi" (1935) i burzliwego romansu C. Gable ponownie spotyka się ze swoją dawną miłością Lorettą Young. To aż dziwne, że studio dało im okazję jeszcze raz zagrać dopiero po 15 latach. Tym bardziej byłem ciekawy, co tym razem filmowcy przygotowali dla tak romantycznego duetu.
Steve Fisk (Gable), z pochodzenia robotnik to burmistrz Puget City, który przybywa na konwencję do San Francisco. Poznaje tam uroczą i skromną Clarissę Standish (L. Young), burmistrza miasta Wenonah. Wprawdzie początkowo oboje nie przepadają za sobą, ale z biegiem czasu zaczynają się do siebie zbliżać. Muszą jednak uważać, ponieważ prasa, a w szczególności skorumpowani politycy czyhają na ich potknięcia, szukając skandalu.
Tak, scenariusz jest klasyczny, a wręcz trywialny, jeśli wziąć pod uwagę doborową obsadę. Poza wspomnianymi legendami Hollywood w filmie wystąpił sam Frank Morgan (nieodżałowany czarnoksiężnik z Oz), Raymond Burr (najlepiej znany z serialu "Ironside") oraz symbol kobiecości lat 40. i 50. Marilyn Maxwell. Niestety miałki i przewidywalny scenariusz nie pozwolił rozwinąć skrzydeł obsadzie aktorskiej. Przeciętny widz nie będzie zaskoczony absolutnie żadną sceną, którą ujrzy na ekranie. Mamy tutaj typową komedię pomyłek, omyłkowe aresztowania czy też bijatyki na pięści z finałem w fontannie. Na szczęście chemia między filmową parą jest autentyczna i naprawdę wyczuwalna. Śledząc ich, czasem absurdalne, perypetie gotowi jesteśmy uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło. Chociaż niekiedy trzeba być naprawdę pobłażliwym dla scenarzystów. W końcu kto by uwierzył, że taka subtelna, wręcz eteryczna L. Young mogłaby posługiwać się tak sprawne chwytami zapaśniczymi?! No właśnie! A w tym filmie mamy taką scenę. Realizm nie jest może wyznacznikiem dobrej komedii, ale jednak wypadałoby zachować pewne proporcje w fabule.
Film zawiera kilka smaczków dla fanów twórczości Gable'a. Jeden z motywów muzycznych pochodzi wprost z przeboju lat 30. "San Francisco". Z kolei scena w której "król Hollywood" chce otworzyć drzwi  siłą natychmiast musi kojarzyć się z "Przeminęło z wiatrem".

"Key to the city" jest lekką, przyjemną, ale też do bólu zwyczajną komedią, jakich wiele powstało w złotej erze Hollywood. Właściwie gdyby nie wspaniały duet aktorski ten film zasługiwałby na sporo niższą notę. Magia wielkich sław, osobowości srebrnego ekranu robi swoje. Dlatego przyznaję ocenę 6/10. A fanów komediowego talentu Gable'a polecam raczej "Prymusa".
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones