Recenzja filmu

Jutro idziemy do kina (2007)
Michał Kwieciński
Jakub Wesołowski
Mateusz Damięcki

Kamienie na szaniec

W zalewających nas polskich komediach romantycznych, wszelkiej maści telenowelach i wyciskaczach łez gospodyń domowych, Telewizja Polska wyemitowała prawdziwie romantyczny film. Pierwszy od lat.
W zalewających nas polskich komediach romantycznych, wszelkiej maści telenowelach i wyciskaczach łez gospodyń domowych, Telewizja Polska wyemitowała prawdziwie romantyczny film. Pierwszy od lat. Wyczuwa się w nim niezwykle ujmujący sentyment za latami trzydziestymi i czterdziestymi, które Polsce brutalnie skradziono, a wraz z nimi młodość, pierwszą miłość i szczęście. Scenariusz "Jutro idziemy do kina" napisał przeszło pięć lat temu Jerzy Stefan Stawiński – autor między innymi "Kanału" w reżyserii Wajdy – ale wówczas TVP nie była skora do wyłożenia pieniędzy na produkcję niewojennego filmu o wojnie. Nastał jednak rok 2006, na miejscu Roberta Kwiatkowskiego w fotelu prezesa Telewizji Polskiej zasiadł Marcin Mazurek i fundusze się znalazły. Na reżysera wybrano Michała Kwiecińskiego, który wcześniej kojarzony był głównie za sprawą dorobku producenckiego, a za datę premiery 1 września 2007 roku. 68 rocznicę napaści hitlerowskich Niemiec na II Rzeczypospolitą Polską.

Historia "Jutro idziemy do kina", choć wpisana w ramy autentycznych wydarzeń, jest opowieścią zgoła fikcyjną. Zważywszy jednak na jej trzech bohaterów i rocznik Stawińskiego, można doszukiwać się pewnych elementów autobiograficznych. Jerzy Bolesławski, Piotr Dołowy i Andrzej Skowroński, podobnie jak scenarzysta urodzili się w 21 roku poprzedniego wieku, czyli są synami pokolenia znającego koszmar wojny, ale sami mogli cieszyć się pierwszy raz po ponad stu latach niepodległą ojczyzną. Po zdaniu matury chłopcy świętując imieniny Jerzego i ukończenie szkoły, przyrzekają sobie, że ich przyjaźń nigdy nie minie, nigdy się nie zgubią, będą nieśmiertelni i skradną serca pięknym dziewczynom. Potem ich drogi rozchodzą się, pierwszy idzie do łączności, drugi do kawalerii, a trzeci zdaje na medycynę. Za złożoną obietnicą, nie zrywają więzów przyjaźni, choć podążają już innymi ścieżkami, zakochują się, zastanawiają się co zrobią w przyszłości. Co, jeśli wybuchnie wojna?

Jeden rok z życia trójki chłopców stał się dla Stawińskiego okazją do uchwycenia beztroskiego czasu, nad którym wisiał topór nazistowskiego kata. Reżyser wspaniale pochwycił temat, czyniąc film może troszkę cukierkowym, ale na swój sposób urokliwym. Końcówka lat 30 była dla Piotra, Andrzeja i Jerzego czasem niezwykłej męskiej przyjaźni, młodzieńczych rozterek i pytań. Czasem dojrzewania, które przerwał 1 września 1939 roku. Kwieciński pozostawia jednak czyhającą za rogiem wojnę w tle, starając się by ta bajka trwała jak najdłużej, tak jak chcieli tego sami bohaterowie, którzy wierzyli do końca, że "Hitler się nie odważy, a nawet jeśli – pogonimy go w 2, 3 dni”.

Rolę główną gra więc miłość. Ta pierwsza, ta romantyczna, ta spełniona i niespełniona. Jerzy poznaje ukochaną już na balu maturalnym. Jest nią Krysia, nieco snobistyczna studentka romanistyki. Piotr z kolei przed Uniwersytetem spotyka śliczną 17-letnią Zosię, w której od razu się zakochuje. A Andrzej? Łamacz damskich serc w końcu wpada w sidła Ani dla której jest gotów zrobić wszystko. Choć w przeplatających się wątkach miłosnych nie brakuje odrobiny naiwności, reżyser ani na chwilę nie traci dobrego wyczucia i nie pozwala by dramat z dozą optymizmu zwalczanego atmosferą czasu międzywojennego, nie zmienił się nagle w komedię romantyczną retro. Pomagają mu w tym młodzi aktorzy, z których większość zagrała tu swoje życiowe role. Zaskakują przede wszystkim dziewczyny - Anna Gzyra jako Krysia i Julia Pietrucha jako Zosia. Obie są wspaniale naturalne. Jerzy Jakuba Wesołowskiego, który wszak nie grzeszy doświadczeniem także podołał bodaj najważniejszej kreacji filmu. Także Damięcki znany z "Przedwiośnia" wspiął się na wyżyny. Aż miło popatrzeć.

Romantyczną atmosferę "Jutro idziemy do kina" budują także z pietyzmem odwzorowane realia tamtych lat, na co poszła większa część budżetu. Na próżno jednak szukać rozmachu, to niestety nie jest epopeja, a skromna, urokliwa opowieść zrealizowana na potrzeby telewizji. Nie ma więc co szukać szerokich planów i masowych ujęć. Przeważają sceny kameralne, ale zrealizowane z sercem i ciepłem właściwym dla polskiego lata, tak ważnego dla fabuły. Równocześnie – co zaskakujące – obyło się bez zbędnych komentarzy i politycznych odniesień. Widać, że ambicją twórców nie było nakręcenie kolejnej filmowej wersji podręcznika do historii, ale opowiedzieć coś o tamtych czasach i ludziach, którym przyszło się z nimi zmierzyć. I co ważne, nie zamknęli losów trójki przyjaciół w klosz lat międzywojennych, ale zadbali o uniwersalizm. Niedostatki technicznie tego osiągnięcia nie odbiorą.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Jutro idziemy do kina" określę mianem filmu normalnego, a to już wystarczy, aby polską realizację... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones