Recenzja filmu

Hobbit: Niezwykła podróż (2012)
Peter Jackson
Piotr Kozłowski
Martin Freeman
Ian McKellen

Drozd mylną wskazał drogę

Wielkości adaptacji "Władcy Pierścieni" nie można szacować li tylko złotymi statuetkami Akademii (choć przecież wyszłoby "na bogato"). Tym bardziej trudno zrozumieć, dlaczego nowozelandzki
Wielkości adaptacji "Władcy Pierścieni" nie można szacować li tylko złotymi statuetkami Akademii (choć przecież wyszłoby "na bogato"). Tym bardziej trudno zrozumieć, dlaczego nowozelandzki tłumacz epopei J. R. R. Tolkiena na język filmowy zaorał zasiane przez się dekadę wcześniej uprawne pole, wyjaławiając je bezmyślnymi podrygami, które nie przystoją nawet rozgoryczonym utratą wszelkiego dobytku krasnym ludom spod Samotnej Góry.

A tych w dawno oczekiwanym "Hobbicie" Petera Jacksona niestety nie zabrakło. To, co w pierwowzorze literackim najbarwniejsze, najbardziej magiczne, piękne i nieskalane, zostało odarte z baśniowej powłoki, spopielonej wraz z ciałami kolejnych zarżniętych bez litości ścierw, których fizjonomia przeraża nawet bardziej niż ta tyleż łaskawych, co opalonych stwórców rodzaju ludzkiego z "Prometeusza" (Azog Plugawiec to wypisz wymaluj goły czort z czołówki najnowszej produkcji Ridleya Scotta). Uroki przygody w czystej postaci, toczącej swoje ścieżki po świecie dzikim i nieznanym, lecz promieniejącym wspaniałością, musiały niestety (i nie wiedzieć, czemu) ustąpić miejsca gniewnym burzowym chmurom oraz zgrzytowi wcale tępych, wciąż wprawianych w ruch toporów. Cudna bajka dla najmłodszych (czarowna i dziecięca nawet po przekonwertowaniu jej z czasem przez autora na stylistykę bliższą "Władcy…") stała się prowizoryczną wydmuszką, która – miast fabularnych fajerwerków – oferuje głównie olśniewającą wizualnie, lecz w istocie pozbawioną właściwej oryginałowi treści powiastkę. I nawet fotorealistyczne efekty specjalne nie zdołały oddać ducha wyjątkowej scenerii mistycznego Śródziemia, tak mocno opalizującej wzrok widza w dziele sprzed dziesięciu lat. Wszystko w adaptacji trylogii Pierścienia, od której porównań uciec nie można, zdaje się mieć szyk i klasę, podczas gdy w "niezwykłej" podróży Bilba Bagginsa na każdym kroku ich brakuje. Niestety.

Bolesnemu spłyceniu ulega także jedna z najsugestywniejszych postaci dzieła, Gandalf, który pod szarym płaszczem pokory i uniżoności sprawuje cichą pieczę nad powierzonym mu światem. Leciwy czarodziej, utykający niejednokrotnie pod pręgierzem własnych słabości, zamyślony i stroskany, w filmie sprawia wrażenie nieomylnego praojca, któremu nawet butny i wyniosły Saruman nie jest godzien zawiązać przypowieściowego rzemyka, a jego niektóre występki, dokonane po drodze do Ereboru, nijak się mają względem poczynań swojego powieściowego alter ego – szlachetnego i dobrodusznego staruszka. Bo czyż "prawdziwy", poczciwy Mithrandir pozbawia z satysfakcją głowy kogokolwiek, nawet parszywego goblina, którego u zarania i tak "uwolniono" od ciężaru pomyślunku? Na szczęście tyrada szacownego Majara o sile prostej, okazywanej każdego dnia dobroci, puszczona w eter doliny Rivendell, w "normalnych" warunkach nieco banalna, wobec powyższego nabiera zbawiennego (zwłaszcza dla samej postaci) charakteru. Uff!

Mocną stroną obrazu jest za to aktorstwo. Udany casting do "Władcy…" powiódł się i tym razem. Oprócz bowiem znajomych z trylogii twarzy Iana McKellena (Gandalf), Hugo Weavinga (Elrond) czy Cate Blanchett (Galadriela), bezbłędnych na powierzonym im polu, zdecydowanie radę dają także nowe oblicza. Obsadzeni w rolach poszczególnych krasnoludów artyści wiernie oddali specyfikę każdego z nich, dzięki czemu i zespołowo wypadło wiarygodnie. Nieodłączni jak zawsze Kíli (Aidan Turner) i Fíli (Dean O’Gorman) faktycznie awanturują się ramię w ramię, pękający w szwach Bombur (Stephen Hunter) istotnie nie mieści się w kadrze, a duma Thorina Dębowej Tarczy (Richard Armitage) rzeczywiście rozsadza momentami swojską atmosferę. I Bilbo Martina Freemana jest taki, jakim szanujący się hobbit, zwłaszcza ten spod Pagórka, być powinien – rozleniwiony, wiecznie głodny i ćmiący fajkę, zamknięty w przytulnej norce na cztery spusty, ale gdy przyjdzie co do czego, odporny na niewygody i nad podziw odważny. Nie ma tu więc mowy o fałszu czy kłopotach z poprawnym uchwyceniem literackich bohaterów.

Ostatecznie jednak drozd mylną wskazał drogę, a "Niezwykła podróż" egzaminu nie zdała. Przerost formy nad treścią, jeśli nie zabił, to skutecznie unieszkodliwił oddziaływanie eterycznej opowieści, której meritum zostało ukryte tak głęboko, jak spoczywająca na dnie kieszonki niziołkowej kamizelki złota obrączka, znaleziona przez Bilba w katakumbach Gór Mglistych. Może więc dobrze, że Jackson zdecydował się rozszczepić jego krótką, bądź co bądź, historię na troje – przynajmniej będzie miał szansę się odkuć.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdy zna Tolkiena. Każdy, kto przeczytał chociaż jedną książkę tego autora, rozpozna jego dzieła po... czytaj więcej
"Hobbit: Niezwykła podróż" to próba przeniesienia na srebrny ekran kultowej powieści, jednego z... czytaj więcej
Losy ekranizacji "Hobbita" ważyły się przez kilka lat. Ostatecznie adaptacja książki trafiła w ręce... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones