Recenzja filmu

Glen czy Glenda (1953)
Edward D. Wood Jr.
Bela Lugosi
Lyle Talbot

Man! I feel like a woman!

Wieczną sławę zawdzięcza tak naprawdę Ed Wood autorom książki "The Golden Turkey Awards", Michaelowi i Harry'emu Medvedom. To oni wpadli na pomysł, aby tytułem "najgorszego reżysera świata" (w
Wieczną sławę zawdzięcza tak naprawdę Ed Wood autorom książki "The Golden Turkey Awards", Michaelowi i Harry'emu Medvedom. To oni wpadli na pomysł, aby tytułem "najgorszego reżysera świata" (w ślad za którym szło "wyróżnienie" dla "Planu 9 z komosu", czyli zaszczytne miano "najgorszego filmu wszech czasów") nagrodzić właśnie jego. Dziś, dodatkowo unieśmiertelniony przez biograficzny film Tima Burtona, Ed wciąż pozostaje synonimem kiczu na ekranie, a dla przeciętnego widza jego twórczość to zbiór infantylnych banialuk o zombie i ufoludkach. Stereotyp ów posiada zresztą spore oparcie w faktach.

O tym jednak, że Wood junior posiadał znacznie większe ambicje, świadczyć może choćby "Glen czy Glenda": pean na temat tolerancji, którego motywem przewodnim jest problematyka transwetytyzmu. Sam reżyser co nieco na ten temat - jego pociąg do damskich fatałaszków nigdy nie był specjalną tajemnicą. Zresztą już od pierwszych scen, którym towarzyszy pełen mądrości i dobroci głos narratora (znak rozpoznawczy eksploatacyjnej rozrywki: idealny do użycia tam, gdzie łatwiej coś opowiedzieć, niż pokazać, no i odchodzi problem z nagrywaniem dźwięku na żywo), widoczne jest osobiste zaangażowanie autora w historię. Choć może akurat określenie "historia" jest tu pewnym nadużyciem, bowiem fabuła jako taka tu nie istnieje, to raczej "poradnik", uświadamiający "ciemną, społeczną masę" w kwestii zjawiska rzadko jeszcze wówczas spotykanego. Wielce szlachetny, co rusz litujący się nad swymi nieszczęsnymi bohaterami (otrzymujemy studium kilku oddzielnych przypadków, jakby się kto pytał) i pełen dobrych chęci. A że już się przyjęło, że te nie wystarczą...

Zamierzony jako poważny dramat o ludziach wykluczonych poza przysłowiowy nawias, "Glen..." okazuje się, zgodnie zresztą z trzeźwymi kalkulacjami współczesnego widza, wyśmienitą komedią. Pełen pretensjonalnych i krańcowo naiwnych dialogów, wzbogacanych pełnym pasji złym aktorstwem w wydaniu stałych współpracowników reżysera, na poły chałupniczo przygotowany obraz pozostaje zapewne najbardziej ekstrawaganckim dokonaniem w karierze wyklętego twórcy. Bardziej nawet niedorzecznym i budzącym politowanie niż osławiony "Plan" czy inne koszmarki z boiska grozy, jak "Narzeczona potwora", bo nakręcony z tzw. "potrzeby", nie dla samej sensacji. Socjologiczna diagnoza i para-psychoterapeutyczny bełkot są tu równie karkołomne w swej brawurze, jak koncept, aby godzinną pogadankę spod znaku: "dewiacja czy też nie?" zamknąć klamrą z Belą Lugosim w standardowych, "wampirycznych" dekoracjach.

Ed Wood często jako swego mistrza przytaczał osobę Orsona Wellesa, co także wiele mówi nam o jego osobistych aspiracjach. Ciężko powiedzieć, co twórca "Obywatela Kane'a" zdołałby wykrzesać z takiego materiału jak "Glen czy Glenda". Przede wszystkim musiałby najpierw od podstaw napisać scenariusz... Tak czy inaczej, wszyscy wiemy, że Woodowi do Wellesa co nieco brakowało. Świadom tego czy nie, uparcie kręcił, filmy coraz to gorsze i gorsze, zapewne w nadziei, że przemówią one do wyobraźni chociaż drobnej części odbiorców. W pewien pokrętny sposób to domniemane (acz wysoko prawdopodobne) marzenie się spełniło - jak w wielu innych przypadkach zainteresowanie i prawdziwych wyznawców "najgorszy reżyser świata" zyskał sobie po śmierci. Każda droga dobra, aby zasłużyć sobie na szansę by wzruszać, straszyć i ...zadziwiać.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Jeżeli chcecie mnie poznać, obejrzyjcie film "Glen czy Glenda". To ja, to niewątpliwie moja historia" -... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones