Noc. Na pewnej farmie trzyosobowa rodzina szykuje się do pójścia spać. Jakaś groza wisi w powietrzu. Gospodarz, Tom Harley, nie rozstaje się z naładowaną dubeltówką. Drzwi zostają starannie
Noc. Na pewnej farmie trzyosobowa rodzina szykuje się do pójścia spać. Jakaś groza wisi w powietrzu. Gospodarz, Tom Harley, nie rozstaje się z naładowaną dubeltówką. Drzwi zostają starannie zamknięte i zaryglowane, a pani domu ze strachem pyta, czy wszystko będzie dobrze i czy ma się bać. Odpowiedź jednak nie pada. Nagle ktoś zaczyna dobijać się do drzwi: oto sąsiad Harleyów zarzeka się, że goni go straszliwy potwór i chce go zabić. Nocny gość nie zostaje jednak wpuszczony. Chwilę później kilkuletni Ed Harley widzi przez okno, jak mężczyzna zostaje schwytany i brutalnie zabity przez dziwnego stwora z ogonem... Mija kilkanaście lat. Ed wraz z ukochanym synkiem, Billym, prowadzi sklep przy głównej drodze. Pewnego dnia zatrzymuje się w nim na zakupy grupa młodych ludzi. Dwóch z nich zaczyna się wygłupiać na motorach i dochodzi do tragedii: chłopiec ginie. Harley poprzysięga zemstę. Wie, kto może mu pomóc.
Tak przedstawia się fabuła filmu "Dyniogłowy", jednego z wielu horrorów o potworach, jakie nakręcono w latach 80. Filmy te były bardzo nierówne: dobra "Mucha", średnia "Plazma" i żałośnie słaby "Łowca głów", a debiutancka produkcja Stana Winstona plasuje się gdzieś między dwoma ostatnimi, bo historia mściciela z cmentarza, gdzie między mogiłami rosną dynie, to mało godna uwagi pozycja.
Stare horrory są czasem żałośnie stereotypowe, a już niemal żaden nie może się obyć bez mlecznej mgły snującej się między podniszczonymi nagrobkami i krzyżami. Upiornie wyglądające staruszki też są w cenie. Syczące koty, popiskujące myszy i skrzeczące kruki podobnie. To wszystko plus pewne standardowe ujęcia sprawiają, że mam wrażenie wciąż oglądania tego samego. Horrory z XXI wieku są zdecydowanie bardziej różnorodne i raczej nie króluje w nich jeden motyw.
"Dyniogłowy" nie jest straszny, nie jest też jakoś specjalnie ciekawy, mało tu też klimatu, a sama intryga nie jest zbyt chwytliwa. Temat zemsty twórcy horrorów bardzo lubią: mszczą się duchy, demony, wampiry i inne świry, raz bardziej, a raz mnie interesująco. Na uwagę zasługuje jednak tutaj charakteryzacja i sam "projekt" potwora: ten jest dosyć ciekawy, choć dyni na zdeformowanej głowie można szukać i szukać. Ślinka kapie, ogon kołysze się tu i tam, a mnie na myśl nasuwa się "Obcy - 8. pasażer "Nostromo".
Aktorzy jakoś nie mają się czym popisać przy tak niewymagającym scenariuszu. Ze znajomych twarzy mamy tylko Lance'a Henriksena, niezapomnianego Bishopa z drugiej części "Obcego". Ed Harley i pomagający Ripley cyborg to bardzo podobne role, bo Henriksen i tu, i tu wygląda jakby nosił maskę i był niemal zupełnie pozbawiony emocji. To jednak wystarczyło, żeby zdobył nominację do Saturna. Mnie jednak nie przekonał jako bolejący po stracie jedynego dziecka ojciec.
"Dyniogłowy" to jeden z tych starych horrorów, w których widz może obstawiać, w jakiej kolejności zginą bohaterowie. Mnie udało się to niemal bezbłędnie, więc niestety było bez niespodzianek. Czy zemsta się dokonała? Tego nie zdradzę, ale pokuszę się o sparafrazowanie pewnego powiedzenia: zemsta najlepiej smakuje na zimno zagryziona kawałkiem dyni. Może być taka wyhodowana na starym cmentarzu, gdzie zaglądają tylko przerażające staruszki.