Wspomnień czar

"Dragon Ball Z" sprawiał, że pustoszały podwórka. Wszyscy zasiadali przed telewizorami i pasjonowali się kolejnymi przygodami Goku, Vegety oraz reszty bohaterów. Po emisji każdy wracał na dwór i
"Dragon Ball Z" sprawiał, że pustoszały podwórka. Wszyscy zasiadali przed telewizorami i pasjonowali się kolejnymi przygodami Goku, Vegety oraz reszty bohaterów. Po emisji każdy wracał na dwór i razem z kolegami żywo dyskutował o nowym odcinku. I tak mijało każde popołudnie w dzieciństwie. Nic jednak nie trwa wiecznie. Najlepszy tasiemcowy serial w historii dobiegł końca, a dzieciom przybyło lat i teraz każdy jest już dawno pełnoletni. Sentyment jednak pozostał. Gdy zatem po latach Akira Toriyama zdecydował się wskrzesić ulubionych bohaterów, wywołał aplauz nie tylko zagorzałych fanów, ale i niejednego "przeciętnego" dorosłego. "Dragon Ball Z: Battle of Gods" umożliwia swego rodzaju podróż w czasie do szczęśliwych i bezproblemowych lat dzieciństwa, budzi wspomnienia i serwuje wszystko to, co zachwycało przed laty.

Historia została osadzona w tzw. niedopowiedzianej dekadzie, a więc ma miejsce po pokonaniu Buu, ale przed ostatnim turniejem sztuk walki, który kończył serialowy "Dragon Ball Z". Ze snu budzi się Bóg Zniszczenia: Bills. Po przebudzeniu dowiaduje się, że Freeza został pokonany przez Goku. Jako że rybia wyrocznia przepowiedziała mu godnego przeciwnika, a on sam śnił o Super Saiyanie God stwierdza, że owym rywalem jest nasz bohater. Odnajduje więc Goku na planecie Kaio i dochodzi do walki. Bills szybko zwycięża, mimo że Goku przybrał postać postać SSJ3. Zdegustowany Bóg kieruje się na Ziemię, by odnaleźć wyśnionego rywala. Jeśli go nie odszuka i wpadnie w zły humor naszej planecie grozi unicestwienie...

Lata czekania opłaciły się. Od "Dragon Ball Z: Battle of Gods" na odległość czuć rękę Akiry Toriyamy. Proporcje między akcją a humorem są odpowiednio wyważone. Same pojedynki nie zawodzą. Walki choć do finałowej są bardzo krótkie świetnie się ogląda, a finałowa batalia robi duże wrażenie. Toczy się w mieście, w lesie, pod powierzchnią a kończy w kosmosie. Urozmaicenie tła dodaje kolorytu, którego i tak jest sporo z racji wprowadzonych nowości. Toriyama skorzystał bowiem w pełni z funkcji producenta i znacznie powiększył swoje uniwersum. Mamy nowe postaci, nowy stopień transformacji SSJ, rozwinięte są niektóre wątki z przeszłości naszych bohaterów. Dodatkowo "Battle of Gods" odchodzi od utartego schematu. Dotychczas Goku zawsze kreowany był na najsilniejszego wojownika, który nawet mocno przegrywając w ostatniej chwili zawsze wyszedł obronną ręką. Nie zdradzając rezultatu finałowej batalii, tutaj wszystko i tak uległo zmianie. Goku na nowych rywali, którzy mocą znacznie go przewyższają. Co więcej nie jest pewne, czy kiedykolwiek nasz bohater będzie w stanie im dorównać. Pewne jest natomiast, że do miana najsilniejszego we wszechświecie jeszcze dużo mu brakuje.   

Humoru także jest wiele, a prezentuje on ten sam specyficzny poziom, jaki mogliśmy oglądać w serialu. Już sam wygląd Billsa jest na pierwszy rzut oka komiczny. Fioletowy kot wypadający jako skrzyżowanie egipskich bóstw: Seta i Basteta. Mimo swej potęgi także jego zachowanie wielokrotnie jest niepoważne i wcale nie przypomina boskiego. Uśmiech wywołuje też wątek Pilafa. Niby to zwykły zapychacz, ale odniesienia do pierwszego "Dragon Ball" dodają mu uroku. Toriyama nie oszczędził nawet Vegety. Najbardziej zagorzali fani mogą w pewnym momencie poczuć wręcz zażenowanie. Trzeba jednak pamiętać, że twórca "Dragon Ball" ma do siebie i swego dzieła o wiele większy dystans niż najwięksi fani, którzy uważają jego twórczość wręcz za świętość. Zresztą już w "Legendarnym Super Saiyanie" pokazano, że sparaliżowany strachem Vegeta zachowuje się inaczej niż zwykł przyzwyczaić. Proponuję więc wyluzować i podejść do wszystkiego z należytą umownością.

Od strony technicznej całość wypada bez zarzutu. Tradycyjna, minimalistyczna kreska anime zgrabnie łączy się z użytymi efektami komputerowymi. Tym samym "Battle of Gods" w pełni wykorzystuje możliwości współczesnej animacji, które wcześniej tylko nieśmiało mogły być użyte przy "Ataku smoka". Owy minimalizm uwidocznia się też podczas transformacji Goku w SSJ God. To miła odmiana, choć osoby przyzwyczajone do fajerwerków przy kolejnych stadiach SSJ mogą poczuć lekkie rozczarowanie. Ścieżka dźwiękowa dobrze uzupełnia mające miejsce wydarzenia. Plusem jest również zostawienie otwartej furtki do możliwych kontynuacji. Być może jeszcze ujrzymy kolejne przygody Drużyny Z.

"Battle of Gods" posiada ten sam specyficzny klimat, który przed laty zachwycał tak wielu z nas. Wszystko jest na swoim miejscu i odpowiednio wyważone. Humor, akcja, nowości. To "Dragon Ball Z" stworzony w starym dobrym stylu, dający tym samym możliwość powrotu do lat dzieciństwa. Wspomnienia i sentyment odżyły w pełni. Dziękuję, Panie Toriyama.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Dragon Ball", "Rycerze Zodiaku", "Batman: The Animated Series" – na tych serialach się wychowałem.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones