Recenzja filmu

Brodziec (1965)
Vincente Minnelli
James Edwards
Charles Bronson

Ach, ta chemia...

Jak tak oglądam ten film już po raz któryś (mam go zresztą na VHS), to za każdym razem kończę go oglądać z nostalgią. Za czym? Za "tamtym" kinem. Nie wiem, może jest to moje subiektywne odczucie,
Jak tak oglądam ten film już po raz któryś (mam go zresztą na VHS), to za każdym razem kończę go oglądać z nostalgią. Za czym? Za "tamtym" kinem. Nie wiem, może jest to moje subiektywne odczucie, ale filmów z taką chemią między dwójką głównych bohaterów dziś już nie ma... Zanim zapomnę o tym napisać, jest jedna rzecz, której nie rozumiem. Kto mianowicie sklasyfikował "Brodźca" jako film sensacyjny? Proszę wybaczyć, ale nie dostrzegam w nim ani krzty z tego gatunku? "Brodziec" to rzeczywiście dramat, ale mianowicie melodramat, i to jak najbardziej klasyczny. Czy jest to arcydzieło? Oczywiście, że nie. Sam scenariusz i idea tego filmu miała przyciągnąć do kina widzów, zwabionych nazwiskami największych wówczas gwiazd kina: przepięknej Elizabeth Taylor i tajemniczego Richarda Burtona. Taylor i Burton, choć już wtedy byli małżeństwem, nie potrafili odciąć się od skandalu, jaki wywołali romansem na planie epickiej "Kleopatry" - ich pierwszego wspólnego filmu. Nazwiska obojga w obsadzie oznaczały przynajmniej jedno - przebój kasowy. Historia miała być wciągająca i jak najbardziej wzruszająca. Prowadząca życie outsiderki artystka, niezamężna matka Laura Reynolds (Taylor), samotnie, z wyboru, wychowuje 9-letniego syna, Danny'ego. Laura i Danny mieszkają na plaży, w małym, magicznym domku. Jej jarmarczne życie, odcinanie się od jakiejkolwiek religii, a więc - egzystencja według własnych reguł, budzi oburzenie lokalnych władz. Pod błahym pozorem odbierają jej syna, twierdząc, że musi on żyć wśród rówieśników i matka nie jest w stanie wychować go na "normalnego" człowieka. Danny trafia do placówki prowadzonej przez pastora Edwarda Hewitta (Burton). Hewitt wiedzie życie, które jest dokładnym przeciwieństwem tego, które prowadzi Laura. Edward od ponad dwudziestu lat pozostaje we wzorowym małżeństwie z wrażliwą, piękną i dobrą Claire (Eva Marie Saint), ma z nią dwóch synów, z których oboje są dumni, jest dyrektorem renomowanej szkoły, ma plany wybudowania kaplicy, jest wzorem, człowiekiem z zasadami, inteligentnym i oddanym sprawom, w które wierzy. Jednak spotkanie Laury, której nie tylko wyraźna seksualność, ale też osobowość jest dla niego obiektem fascynacji, budzi w nim sprzeczne z jego normami moralnymi uczucia. Hewitt odkrywa w sobie całkiem ludzki odruch, na który nie chce sobie pozwolić - pożądanie. Niebawem oboje rozpoczynają romans, który stanowi wyłamanie się obojga z kodeksów, wedle których żyli. Historia jest ciekawa, ale nie ma w niej nic nowego. Na pewno na uwagę zasługuje niesamowity plener, na którym wybudowano chatkę Laury. Ukazana tam natura, zachód i wschód słońca, czy życie nocne, zakrapiane alkoholem przy akompaniamencie gitary, tworzą niesamowity klimat. Choć film ten w żadnym zamierzeniu nie miał być niczym ambitnym, ma w sobie coś, czego pozornie wielkim dziełom często brakuje. A mianowicie - doskonały zarys psychologiczny postaci - tych dwóch głównych. Weźmy na początek Laurę - pozornie jest "grzesznicą", "femme fatale". Laura przyznaje, że nie wierzy w Boga, ma nieślubne dziecko, kpi i krytykuje instytucję małżeństwa, przyznaje, że w jej łóżku gościło wielu mężczyzn, przynajmniej jednemu się "sprzedała" - za możliwość ukończenia szkoły artystycznej dawała mu swoje ciało i namiętność. A jednak nikt tutaj nie prowadzi moralitetów, potępiających ją. Film z powodzeniem ukazuje, że Laura to skrzywdzona przez ludzi, nie tylko mężczyzn, kobieta. Indywidualistka, której nikt nie rozumie. Cierpi będąc postrzegana jako obiekt seksualny, a nie człowiek. Kocha naturę i nie chce nikomu wyrządzić krzywdy. Jej pozorna niechęć do małżeństwa jest wynikiem doświadczeń, które miały miejsce w jej życiu - nie wierzy w miłość, przynajmniej nie w to, że jakiś mężczyzna mógłby ją kochać i rozumieć. Związek z Hewittem jest dla niej samej zaskoczeniem. Odkrywa miłość, czułość. Mówi w pewnej chwili o jego żonie: "Jak ja jej zazdroszczę! Nienawidzę jej! Nienawidzę jej i chcę być nią!". Choć pozornie łączy ich głównie pożądanie, a ich związek nosi brzemię grzechu, nie ma w nim nic złego. Z drugiej strony mamy tutaj postać wielebnego Hewitta. Poukładany, oddany sprawie, wierny mąż i autorytet, odkrywa w sobie zwykłego człowieka, targanego namiętnościami. Rozpada się przez to cały jego świat, wszystko w co wierzył okazuje się złudzeniem. Łamie zasady, których był chodzącym świadectwem i które z takim przekonaniem wpaja chłopcom ze swojej szkoły. Film nie zachwyca dialogami. Właściwie to ktoś mógłby powiedzieć, że nie byłoby w nim nic ciekawego, gdyby nie Taylor i Burton. Jednak to coś to "aż". Elizabeth Taylor, przez wielu niesłusznie uważana za aktorkę przereklamowaną, doskonale oddaje uczucia granej przez siebie postaci. Oczywiście, zgodnie z zamierzeniem rzuca się w oczy jej fizyczność, szczególnie te legendarne, fiołkowe oczy. Ale Elizabeth dzielnie dotrzymuje kroku swojemu mężowi, aktorowi w każdym sensie genialnemu. To jej wrażliwa interpretacja zapewnia zrozumienie postaci Laury, której powierzchowność kryje coś zupełnie sprzecznego, niż pokazuje. Oczywiście, najbardziej na aplauz zasługuje Richard Burton. Burton mógłby nic nie mówić. Jego mimika jest ograniczona. Ale to i tak wystarczy, by przekazać sprzeczności, konflikt wewnątrz jego bohatera. Najbardziej porusza mnie banalna kwestia, która wypowiedziana jego magicznym głosem i dopełniona magnetycznym spojrzeniem tajemniczych niebieskich oczu ma w sobie tyle namiętności, że trudno wyrazić ją lepiej w najbardziej roznegliżowanej scenerii ciał aktorów. A mianowicie, Hewitt wychodząc, mówi: "Pragnę cię, Lauro". Prawda, że banalne? Tylko nie w ustach geniusza. Na uznanie zasługuje też drugoplanowa kreacja Evy Marie Saint - jest bardzo dobra w roli ciepłej, zranionej żony Hewitta, szczególnie kiedy cierpi, gdy dowiaduje się o jego zdradzie. Nie lubicie melodramatów? Pewnie tego też nie polubicie. Ale obejrzyjcie. Nawet jeśli wyda się Wam banalny, na pewno co wrażliwsi i bardziej inteligentni odbiorcy zauważą wielkie walory tego filmu w postaci ról dwojga legendarnych gwiazd.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones