Recenzja wyd. DVD filmu

Bornless Ones (2016)
Alexander Babaev

Nawiedzony dom na wzgórzu

"Bornless Ones" to słaby, niedopracowany i sztampowy film, w którym zabrakło atmosfery dławiącej grozy, interesujących bohaterów, czy nawet nastrojowej muzyki. Jedynym plusem produkcji jest
Film "Bornless Ones" to pierwsze pełnometrażowe dzieło Alexandera Babaeva. Twórca nie zasiadł wyłącznie na stołku reżysera, jest także scenarzystą, producentem oraz montażystą owego filmu. Gołym okiem widać, że zależało mu na tym projekcie, jednakże w ogólnym rozrachunku produkcja jest słaba z każdej strony – Babaeva miał tyle na głowie, że z żadnego z zadań nie wywiązał się zbyt dobrze.

"Bornless Ones" opowiada o grupie przyjaciół, którzy wprowadzają się do małego domku na odludziu - po tym krótkim wstępie jasne staje się, że bohaterów czeka walka o życie. Kiedy dowiadujemy się, że w owej posiadłości niegdyś praktykowano czarną magię, od razu narzuca się skojarzenie z "Martwym złem", i bardzo słusznie, bo Babaeva najwyraźniej zaczerpnął pomysły właśnie filmu Sama Raimiego –kopiując nawet poszczególne sceny. Problem polega natomiast na tym, że w "Martwym źle" nie zabrakło klimatu grozy, rzetelnych efektów specjalnych oraz doszlifowanej charakteryzacji, a u Babaeva nic nie prezentuje się na tyle dobrze, aby odwrócić uwagę od sztampowej i schematycznej opowieści.

Kolejnym problemem "Bornless Ones" są sztywni, pozbawieni jakichkolwiek barw bohaterowie. Reżyser nie znalazł odrobiny czasu, aby przedstawić nam postacie - może niektórzy z nich są naukowcami, supermodelkami, czy nawet astronautami. Nie wiemy tego, ale wiemy natomiast ile krwi może wylać się z ludzkiego ciała. Babaev najwyraźniej odniósł wrażenie, że nie warto nawet w najmniejszym stopniu ułatwić widzowie z utożsamieniem się z bohaterami. Ważniejsze było to, aby w efektowny sposób ich wyrżnąć i przyprawić słabszego widza o mdłości. Czasami zdarza się, jednak że dobrzy aktorzy muszą zagrać sztampowe i napompowane powietrzem role, lecz mimo tego potrafią przyciągnąć uwagę widza. U Babaeva tą pokrzywdzoną gwiazdą jest Michael Johnston, który wykazał się niesamowitym kunsztem, naturalnie kreując postać chorego na porażenie mózgowe nastolatka. Aktor nawet na moment nie obniża poprzeczki, bez przerwy sprawia wrażenie cierpiącego chłopca, a nawet gdy zostaje opętany, wygląda wiarygodnie. W jednej chwili dostrzegamy kompletną nieobecność na jego twarzy, a w następnej wręcz kipi od niego złość, a w oczach widać szaleństwo. Johnston jest jedyną, choć solidną podporą produkcji. Reszta obsady zagrała na miarę ckliwej opery mydlanej - szczególnie fatalnie poradziła sobie Margaret Judson, która nawet na moment nie zmienia swojej irytującej miny.

"Bornless Ones" nie dość, że atakuje widza schematyczną opowieścią, nijakimi bohaterami oraz brakiem napięcia, to jeszcze stara się robić z widza idiotę. Scena, w której bohater wyjmuje sobie nóż z oka i po pół minuty przestaje ukazywać ból, a nawet można odnieść wrażenie, że po prostu zapomniał, że chwilę temu w jego głowie tkwił się ostry przedmiot, udowadnia, że to kino bardzo niskich lotów. Nie byłoby tak źle, jeśli to byłaby tylko jedna tak absurdalna scena, lecz niestety podczas seansu wielokrotnie można odczuć nic innego jak zażenowanie.

Podsumowując, "Bornless Ones" to słaby, niedopracowany i sztampowy film, w którym zabrakło atmosfery dławiącej grozy, interesujących bohaterów, czy nawet nastrojowej muzyki. Jedynym plusem produkcji jest zdolny Michael Johnston i tylko dla jego popisów warto ją obejrzeć. To dzieło, w którym absurd goni kolejny absurd, w efekcie wygląda niczym fatalna parodia horroru.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones