Recenzja filmu

Bohemian Rhapsody (2018)
Bryan Singer
Rami Malek
Lucy Boynton

Nie klasyczna biografia, lecz wizja.

Trudno oceniać film o zespole, do którego jest się tak bardzo emocjonalnie nastawionym…"Bohemian Rhapsody" to wizja oparta w dużej mierze na przypuszczeniach, prawdopodobieństwach i symbolach.
Jak wiadomo, filmy (nawet te oparte na faktach), żądzą się swoimi prawami. Tak samo jest w przypadku "Bohemian Rhapsody". Osoby świetnie znające biografię Queen mogą się rozczarować już po 15 minutach seansu. Z filmu dowiadujemy się bowiem, że Freddie poznał Rogera i Briana przy Vanie po koncercie Smile, po którym zespół opuścił Tim Stafell. W rzeczywistości znali się oni już trochę wcześniej i to właśnie Stafell rekomendował na swoje miejsce Bulsarę (właściwe nazwisko Mercury'ego). Co więcej, po nagraniach płyty "A Night at the Opera" następuje szybki przeskok akcji do 1980 r. i kilka świetnych płyt Queen zostaje przemilczanych (nagranie "We Will Rock You" pojawi się później). Jednakże nawet te skoki w chronologii i pewne (na szczęście drobne) zmiany faktów nie psują całości filmu, który nie powinien być oceniany jak typowa biografia.

Gra głównego aktora generalnie przekonuje do siebie. Wszak trudno jest zagrać legendę rocka. Uważam, iż Malek podołał temu (na tyle na ile jest to w ogóle możliwe, gdyż Freddie jest jedyny w swoim rodzaju). Co prawda ekranowy Freddie Mercury przodozgryz mógłby mieć mniej widoczny. Dodaje on jednak postaci dodatkowego uroku i indywidualizmu. Pozostali aktorzy nie powalają, jednakże całkiem dobrze wywiązują się ze swoich ról. Zdjęcia i montaż to majstersztyk. Muzyka jest oczywista, wiadomo jaka miała być, broniła, broni i będzie bronić się sama. Zawsze gdy wykorzystywano ją w różnych filmach ("Flash Gordon", "Nieśmiertelny") podnosiła wysoko ich wartość i ocenę.

Sceny dodane przez twórców, nie mające raczej potwierdzenia w oficjalnych biografiach zespołu, także wnoszą dużo. Fragment filmu, w którym Freddie dowiaduje się, że ma AIDS wzruszył mnie do głębi. "Who Wants to Live Forever"w tle pasuje tam idealnie. Dodatkowo w filmie mamy dosyć sporą dawkę humoru np. żarty członków zespołu z mangamentu i z samych siebie. Scena przy ocenie piosenki "I’m in Love with My Car" jest rozbrajająca.

Na koniec Live AID, czyli popis umiejętności Queen na scenie. Odwzorowany niemal idealnie co do oryginału, choć trochę skrócony. Wbija w fotel… Na tym film się kończy, chciało by się powiedzieć niestety, bo przecież nie zostało zobrazowanych ostatnich 5 pięć lat z życia Freddiego. Nie opisano jego zmagań z chorobą, pracy (np. na planie ostatnich teledysków z Innuendo) pomimo bólu i zmęczenia. Aż żal było wychodzić z kina, chciało by się tam jeszcze zostać i pobyć trochę dłużej wraz z Zespołem (a właściwie z jego aktorskim fantomem) i jego nieśmiertelną muzyką. Ale cóż, każdy film musi się kiedyś skończyć. Przy napisach końcowych słyszymy jednak show must go on. Tak, przedstawienie musi trwać, a Queen jest wieczny.

Podsumowując, film nie jest idealny i nie jest to rzetelna biografia Queen, bo nie taką miał on być. Od tego są filmy dokumentalne, których o Queen (w tym Freddiem Mercurym) powstało już kilka. "Bohemian Rhapsody" to raczej wizja oparta w dużej mierze na przypuszczeniach, prawdopodobieństwach i symbolach. Moim zdaniem wizja udana i wzruszająca.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"One man, one vision" – jeden człowiek, który swoją wizją wywrócił muzyczny świat do góry nogami.... czytaj więcej
"Bohemian Rhapsody" było niewątpliwie jednym z fenomenów 2018 roku. Film zarobił ponad 800 mln dolarów,... czytaj więcej
Kiedy usłyszałem, że powstaje fabularny film o brytyjskiej kapeli Queen, to pomyślałem, że to nie może... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones