Recenzja filmu

BloodRayne 2: Uwolnienie (2007)
Uwe Boll
Natassia Malthe
Brendan Fletcher

Wstydu oszczędź

Na"BloodRayne II: Deliverance" można spojrzeć z kilku perspektyw. Po pierwsze jako na ekranizację gry komputerowej, a przynajmniej korzystającej z jej dziedzictwa; po drugie, jako nakontynuację;
Na"BloodRayne II: Deliverance" można spojrzeć z kilku perspektyw. Po pierwsze jako na ekranizację gry komputerowej, a przynajmniej korzystającej z jej dziedzictwa; po drugie, jako nakontynuację; i wreszcie warsztatowo. Niestety, niezależnie od postrzegania filmu pozytywnieocenić go nie można.

Najważniejsza będzie oczywiście płaszczyzna ekranizacji, gdyż"BloodRayne II" z założenia najbardziej atrakcyjny jest dla znających realia graczy.Uwe Boll w tym miejscu ponosi jednak kolosalną klęskę. Osadzenie historii na Dzikim Zachodzie, czyli w miejscu, które ze sferą "Bloodrayne" mniejpowiązana byćjuż chyba nie może, to przeniesienie się na najdalsze granice absurdu. Film z serią gier komputerowych ma tyle wspólnego - jak to już ktoś ładnie określił i trafił w sedno perfekcyjnie – żewzięto kobietę o rudych włosachi obsadzono ją w głównej roli. I tyle. Co do postaci, którą obdarto ze wszystkiego, warto zwrócić uwagę na fakt, że gdyby nie wypicie krwi z nadgarstka jednego z bohaterów w jednej scenie, ciężko w ogóle byłoby domyślić się, że Rayne (Natassia Malthe)to wampirzyca. A przecież to film o wampirzycy. Czysta kpina.

Taki żałosny efekt wcale nie musi być przypadkowy i wynikać tylko z nieudolności niemieckiego reżysera. Boll, decydując się - póki co - na trylogię, postanowił prawdopodobnie świadomie dokonać genezy postaci oraz historii i dopisać się do wspaniałego uniwersum "Bloodrayne", a przez to zostać jego współautorem. Pierwszy, kompletnie tandetny film opowiadał przecież o początkachRayne, można powiedzieć, że o jej wymyślonych przez reżysera słabościach czy wręcz nieśmiałości, która z postacią nie powinna być w ogóle kojarzona. "Deliverance"to pęd w dalsze czasy, bo okolice XIX wieku. Bollkończy filmem teoretycznie nawiązującym już bezpośrednio do realiów gry komputerowej, czyli "Bloodrayne: The Third Reich".

Sprawa jest jednak szersza.Bollnadaje bowiem"Deliverance" ton komediowy i to z czystą premedytacją, gdyż nazwanie bohaterów tak samo jak w klasycznych westernach, czyli Billy Kidczy Pat Garrett, nie jest przecież przypadkowe. Stworzenie z"BloodRayne II" horroru-komedii jest być może wynikiem bezsilności Bolla, który kompletnie nie poradził sobie przecież z pierwszą, będącą jeszcze czystym horrorem częścią, i świadomieprzy dwójce zdecydował się na pastisz. Próbuje zatem nadać filmowi elementy ironii, ale skazuje się tym samym na podwójną śmieszność, gdyż świat "Bloodrayne" jest chyba jednym z ostatnich nadających się do parodiowania.Boll zatem parodiować nie może, a to czego dokonuje to deformacja, albo raczej kaleczenie. I dlatego reżyser robi z siebie wyjątkowego durnia. Wyjaśnienie może być jednak o wiele prostsze, a wysiłki dokonania analizy recenzenta daremne:Boll nie umie, ale i takbędzie dokuczał widzom.

O filmie jako kontynuacji nie trzeba pisać nic, bo nie ma o czym. Natomiast warsztatowo, czyli pod kątem osób, które w grę nigdy nie grały, ocena również musi być tragiczna. Jeśli chodzi o fabułę i bohaterów,reżyser skorzystał z klasycznych archetypów. Mamy tu dobre i złe postacie, zdrajców, w końcu drużynę przyjaciół próbujących uratować bezbronnych, a w efekcie cały świat. Wszyscysą jednowymiarowi. Warto zwrócić uwagę, że"BloodRayne II: Deliverance" jest właściwie zlepkiem scen, a wprowadzanie nowych postaci odbywa się - przysłowiowo rzecz ujmując -bez ładu i składu. Pojawianie się w pewnym momencie sprzymierzeńców Rayne, którzy utworzą grupę walczącą ze złem, przypomina wskakiwanie nowych postaci za kadru, bez jakiegokolwiek uprzedniego ich przedstawienia czy rysu charakterologicznego. Zdezorientowany widz nie wie zatem skąd się wzięli, kim są i co właściwie robią w filmie. To samo jest z historią. Jeśli dotrwamy do końca filmu, pięć minut po seansie nie będziemy w stanie sprecyzować o czym tak naprawdę on był.

Uwe Bollpróbuje ratować się brutalnością w niektórych scenach oraz ładnymi zdjęciami. Bezlitosne mordowanie dzieci nadają jednak, tej przecież komedii, śmiesznego kontrastu. Zdjęcia natomiast, to chyba jedyna rzecz, która wygląda naprawdę przyzwoicie. Te dobre były i w pierwszej części i być może toonełechtały kiedyś reżyserskieego Bolla, a widzowi stwarzałyjeszcze nadzieję, żeNiemiecnakręci w końcu dobrą ekranizację gry. Nie nakręcił.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones