Recenzja filmu

Birdman (2014)
Alejandro González Iñárritu
Michael Keaton
Zach Galifianakis

Birdman doda ci skrzydeł

A teraz do kin przyfrunął Birdman. Film, który ze względu na sprawną edycję mami widza, iż został zrealizowany jednym, nieprzerwanym ujęciem.  Dodatkowo reżyser Alejandro González Iñárritu
W 2014 roku mieliśmy do czynienia z kilkoma mniej lub jeszcze mniej udanymi eksperymentami. "Boyhood" realizowany na przestrzeni 12 lat z udziałem tej samej obsady wywołał ekstazę wśród ogromnej większości krytyków. Nieważne, że jako film był nudny, przeciętnie zagrany i nieoryginalny, a wiele osób byłoby w stanie zrealizować ciekawszą produkcję, korzystając z nakręconych przez siebie scen z życia rodzinnego.

Innym eksperymentem była "Zaginiona dziewczyna" Finchera, czyli mroczny thriller przechodzący w absurdalną satyrę. Jednak i tutaj coś zgrzytnęło i w połowie filmu ze względu na gromadzącą się kupę absurdów człowiek przestaje traktować film poważnie. A kiedy jeszcze dostaje po oczach penisem Bena Afflecka, to już ma zupełnie dość.

A teraz do kin przyfrunął "Birdman". Film, który ze względu na sprawną edycję mami widza, iż został zrealizowany jednym, nieprzerwanym ujęciem. Dodatkowo reżyser Alejandro González Iñárritu postanowił eksperyment utrudnić i w roli głównej obsadził gwiazdę sprzed dekad, dziś już nieco zapomnianą (Michael Keaton). I właściwie obie te próby zakończyły się powodzeniem – realizacja niektórych scen pieści oko, a Keaton udowadnia, że kojarzenie go głównie z rolą Batmana jest dużą niesprawiedliwością.

Były Batman wciela się tutaj w rolę Riggana Thomasa, aktora, który pamiętany jest głównie z tego, że grał kiedyś superbohatera Birdmana. Kreację tę jednak porzucił w 1992 roku (ostatni Batman z Keatonem pochodzi z tegoż samego roku). Riggan zrezygnował z Birdmana, ale Birdman nie zrezygnował z niego: pierzaste alter ego bohatera co rusz prześladuje Thomasa i przypomina, kim mógł być, gdyby słuchał jego rad i podejmował inne decyzje. Jednak Thomas pragnie teraz realizować się artystycznie poprzez wystawienie swej debiutanckiej sztuki na Broadwayu, którą jednocześnie: napisał, reżyseruje, współprodukuje ze swym przyjacielem (zaskakująco dobry Zach Galifininakis... Galiafianiakis… Galifinikas... Ten z brodą z "Kac Vegas") i gra w niej główną rolę.

Zbliżająca się dużymi krokami premiera zwiastuje katastrofę, a w jej uniknięciu nie pomagają Thomasowi problemy rodzinne i trudny we współpracy partner ze sceny, uznany już na Broadwayu aktor (w tej roli Edward Norton, o którym plotka głosi… że jest wyjątkowo trudny we współpracy).

Film jest nafaszerowany aluzjami, analogiami, symbolami i scenami (wraz z zakończeniem), które można interpretować na wiele różnych sposobów. Ale tutaj też pojawia się pierwszy problem filmu. Czy za lesbijskim pocałunkiem, który nie ma kontynuacji i znaczenia dla filmu, kryje się coś więcej? Jakaś wiadomość? Jakiś żart? A gdy już jesteśmy przy żartach, to od razu warto wytknąć drugi słaby punkt filmu: humor. Czy erekcja na scenie jednego z aktorów to, nomen omen, szczyt możliwości scenarzystów?

Jednakże z tych wszystkich "eksperymentów" Birdman i tak jest najbardziej udanym. Warto go zobaczyć choćby dla popisów aktorskich całej obsady, nie tylko Keatona. Ale jednak to ten ostatni przyciąga najbardziej – cudownie było dostać skrzydeł, podziwiając powrót bohatera z dzieciństwa w takim stylu ("Batman", "Sok z Żuka").
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W "Birdmanie" mamy okazję ujrzeć karykaturę naszej cywilizacji; świata artystycznego i świata... czytaj więcej
Na kinowych ekranach królują superbohaterowie, największe aktorskie nazwiska przywdziewają strój... czytaj więcej
Niewiele ponad dekadę temu filmowe adaptacje komiksów oraz opowieści superbohaterskie kojarzone były... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones