Recenzja filmu

Arktyka (2018)
Joe Penna
Mads Mikkelsen
Maria Thelma Smáradóttir

Surwiwal - egzamin praktyczny

Współcześnie, gdy połączone w fabularną sieć filmowe superprodukcje pękają w szwach od mnogości bohaterów, w czasach gdy jeden czarny charakter to za mało, urok nieskomplikowanej, ale intrygująco
Współcześnie, gdy połączone w fabularną sieć filmowe superprodukcje pękają w szwach od mnogości bohaterów, w czasach gdy jeden czarny charakter to za mało, urok nieskomplikowanej, ale intrygująco opowiedzianej na dużym ekranie przygody sprawia wrażenie przyćmionego przepychem blockbusterów. Być może to właśnie dlatego desperacko wypatrujemy dziś takich tytułów jak "Arktyka"i takich bohaterów jak Overgård.

Lista płac na planie "Arktyki"była krótka. Oprócz wcielającego się w protagonistę Madsa Mikkelsena i reżysera nazwiskiem Joe PennaJoe Penna mamy tu jeszcze tylko grającą istotną, ale drugoplanową postać Marię Thelmę Smáradóttir, podpisanego (obok Penny) pod scenariuszem, jak również pod montażem współproducenta Ryana Morrisona plus dosłownie kilka nazwisk. Taki oto zespół udał się na islandzki lodowiec w celu nakręcenia filmu obrazującego nie dość, że samotną, to jeszcze nierówną walkę człowieka z nieprzebytym i na wskroś wrogim otoczeniem. Mimo iż grany przezMadsa Mikkelsena Overgård spotyka w tytułowym sercu bieguna północnego, gdzie rozbija się samolotem, ocalałą z kraksy helikoptera i wzmiankowaną wcześniej kobietę, nie może liczyć na jej wsparcie.



Mocno niedysponowana wymaga opieki, którą, jeśli już, otrzyma od głównego bohatera bardziej z tytułu budzącej się w nim empatii, niż chłodnej, surwiwalowej kalkulacji zysków i strat. Jego głowa to w "Arktyce"pole najprawdziwszej, zaciętej i bezkompromisowej bitwy odruchów, potrzeb i postaw. Potrzeba koczowania w relatywnie bezpiecznym wraku samolotu konkuruje tu z potrzebą zapuszczenia się w teren celem szukania ratunku. Potrzeba obcowania z drugim człowiekiem zostaje przeciwstawiona potrzebie efektownego i sprawnego przemierzania skutego lodem terenu. Bogaty wachlarz zwykłych, ludzkich ograniczeń i słabości musi ustąpić pola wewnętrznej sile, samozaparciu i pragnieniu przetrwania. Człowiek versus natura. Człowiek versus on sam.



O takiej lub podobnej rozgrywce opowiadano już w języku X muzy niejednokrotnie, i tu wystarczy wspomnieć choćby "127 godzin"Danny'ego Boyle'a, "Pogrzebanego"Rodrigo Cortésa czy "Wszystko stracone"J.C. Chandora, a gdyby tak wziąć pod uwagę motyw nieszczęśnika w szponach znacznie przerastającej go rzeczywistości, również i niesłusznie zapomnianego "Człowieka, który się nieprawdopodobnie zmniejsza". Powyższe metaforyczne ujęcie problemu można potraktować względem wielu scen jakże odmiennego gatunkowo obrazu Jacka Arnolda bardziej dosłownie, choć "Arktykę"łączy z nim motyw jednostki, która mimo wyjątkowo niefortunnych okoliczności nie traci hartu ducha, a zamiast tego dzielnie stawia czoła wyzwaniom. Człowiek wyrzucony zrządzeniem losu na śnieżne pustkowie wydaje się być w obliczu owego bezlitosnego środowiska maluczki, jakby zredukowany do rozmiarów mrówki zostawionej na pastwę uzbrojonego w kij, niesfornego dziecka. Ofiara tych fatalnych wydarzeń czuje jednak odwieczny zew życia, odnajduje w sobie wolę walki i dostrzega światełko w tunelu, które karze jej iść dalej. Ten wątek to wprawdzie ograny numer, ale właściwie zaprezentowany ma dużą szansę wypaść przyzwoicie. Tak też dzieje się w obiektywie Joego Penny.




Najważniejszą kartą przetargową "Arktyki"jest wiarygodność. Z udzielonych przez Madsa Mikkelsena wywiadów można dowiedzieć się, że ekipa filmowa siłą rzeczy spędziła cały, dziewiętnastodniowy okres zdjęciowy w warunkach podobnie spartańskich, co te widoczne w filmie. Pogoda nie zawsze dopisywała, a zamiast czekać na idealną, zespół starał się robić użytek z takiej, jaką na Islandii zastał. Przyszło mu zresztą zmierzyć się nie tylko z temperaturą zdolną przedefiniować słowo "mróz" w rozumieniu przeciętnego mieszkańca naszych szerokości geograficznych czy z wyjątkowo porywistym wiatrem, ale i z różnymi wypadkami na planie, podczas których kolektyw pod okiem Joego Penny nie zawsze przestawał kręcić. Nadało to obrazowi surowego realizmu.



Niech nikogo nie zwiedzie niemal monochromatyczna malowniczość polarnego krajobrazu, pięknie uchwycona za sprawą tak organicznych, że aż oldskulowych zdjęć bądź szalenie wyraziście, choć z wyczuciem podkreślająca dramaturgię, nastrojowa muzyka autorstwa Josepha Trapanese. Reżyserski debiut Joego Penny to około półtorej godziny uwalniania się z gigantycznej, lodowej pułapki, pokonywania samego siebie, prób aktywacji najgłębiej leżących pokładów wewnętrznej siły. To dziewięćdziesiąt minut rozpaczliwie rezonującego w mroźnym powietrzu sygnału SOS, nadawanego przez kogoś, kto z punktu widzenia dowolnie wybranego przedstawiciela zachodniej cywilizacji znalazł się w samym środku nicości.

To również uniwersalna pieśń ku pokrzepieniu serc widowni i doskonały materiał do późniejszej kontemplacji. Kto nigdy nie czuł się bowiem bezsilny w zderzeniu z trudnościami, a jakże często wręcz beznadzieją życia? Kto chociaż raz nie musiał odwoływać się do najbardziej kardynalnych wartości, by wygrać w starciu z przeciwnościami, poradzić sobie z tragedią, wyczołgać się z kanionu marazmu? "Arktyka"nie mówi widzowi niczego nowego. Tak naprawdę utwór ciągle ociera się o banał, ale olimpijskie aktorstwo Mikkelsena, bezkompromisowa realizacja i subtelny liryzm wybranych sekwencji przesądzają o jego skuteczności, a nade wszystko – autentyczności dowodząc, że paradoksalność sformułowania "mniej znaczy więcej" jest niekiedy tylko pozorna.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Joe Penna zabiera nas w czarno-biały świat wykuty z lodu i skał, gdzie na równinach tańczy śnieżny pył, a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones